niedziela, 27 września 2020

Rozdział 67

Ostatnie trzy dni były pełne napięcia i strachu. Wieści od Nicole nie napawały optymizmem, a brak powrotu Severusa Snape’a dodatkowo psuł humory. Jednak śniadanie drugiego dnia maja mijało we względnym spokoju, który nagle został przerwany przez nagły huk. Wrota Wielkiej Sali otworzyły się gwałtownie. Zarówno uczniowie jak i nauczyciele ujrzeli Mistrza Eliksirów. Jednak nie wyglądał tak dostojnie jak zawsze. Jego czarna szata była porozrywana i nadpalona w kilku miejscach. Zarówno twarz jak i resztę ciała pokryte miał krwią. Gdy z ledwością poruszał się wzdłuż Wielkiej Sali pozostawiał po sobie ślad czerwonej posoki, który ciągnął się przez całą Salę Wejściową. Gdy Sam i Vanessa dostrzegli swojego ojca szybko zerwali się ze swoich miejsc i podbiegli do niego. Zrobili to w idealnym momencie, ponieważ Mistrz Eliksirów nie był w stanie ruszyć się dalej i upadł by na kolana, gdyby nie to, że go złapali. Trzymali go za ramiona nie pozwalając mu upaść. Zaraz za Snape’ami ze swojego miejsca zerwał się Dumbledore. Ślizgoni ze strachem wpatrywali się w swojego opiekuna, który był wyraźnie ranny, a nikt nie wiedział jak to się stało.

- Dumbledore – wychrypiał mężczyzna, kiedy zawisł pomiędzy swoimi dziećmi.

- Severusie, musimy przejść do mojego gabinetu. Tam mi wszystko opowiesz – stwierdził dyrektor przypatrując się swojemu szpiegowi.

- Miał pan chyba na myśli Skrzydło Szpitalne i panią Pomfrey, która musi go wyleczyć – wtrącił się zimno Samuel. Nienawidził patrzeć na ojca i jego stosunki z Dumbledorem. Przez tego człowieka jego dumny i zawsze twardy ojciec był sprowadzony do zwykłego pieska na posyłki. Obserwowanie tego było dla Sama bolesne.

- Tato, wytrzymaj zaraz otrzymasz pomoc – mówiła Vanessa ze łzami w oczach. Nikt spośród ich czwórki nie zawracał uwagi na zbierający się tłum pomiędzy stołami Ravenclawu  i Hufflepuffu. Najbliżej stanęli przyjaciele Ślizgonów, a więc młodzi Malfoy’owie i Potter’owie, obok obserwowali to Huncwoci z Lily i Tonks, dalej podchodzili starsi uczniowie chcąc zobaczyć znienawidzonego nauczyciela w takim stanie. Młodsi siedzieli na miejscach bojąc się ruszyć z miejsca. Przez ten tłum przepychała się pielęgniarka chcąc pomóc.

- Nie wytrzymam dłużej. Muszę przekazać ci wiadomość od Czarnego Pana. – Jego głos był słaby, ale gdy tylko zaczął mówić w pomieszczeniu zaległa cisza, więc był doskonale słyszalny. Nie czekając na pozwolenie kontynuował. – Odkrył mnie. Musi mieć jeszcze jakiegoś szpiega w Hogwarcie. Puścił mnie żywym, aby przekazać ci, że to jest ten dzień. Czarny Pan dziś zaatakuje Hogwart. Gdy nadejdzie zmrok jego armia stawi się u wrót Hogwartu – zakończył i odetchnął głośno. Przekazał wiadomość. To było ostatnie zadanie. Z jego gardła popłynął strumień krwi, nie sądził aby mógł przeżyć do rozpoczęcia ostatecznej bitwy. Jego rola podwójnego szpiega właśnie dobiegła końca. Zamknął oczy.

- Tato! Nie! – wrzasnęła Vanessa.

- Panno Snape, panie Snape połóżcie go na ziemi – nakazała pani Pomfrey. – Chcę zacząć go leczyć. – Gdy to dopowiedziała dopiero wtedy postanowili jej posłuchać. Ułożyli ojca delikatnie na ziemi, a pielęgniarka zaczęła go diagnozować. Lily zerwała się, aby pomóc kobiecie. Gdy pani Pomfrey sprawdzała co Severus ma uszkodzone, rudowłosa kobieta tamowała jego największe rany, aby nie tracił więcej krwi. Wszyscy obserwowali to z przejęciem. Kilka minut to trwało zanim z jego ciała przestała płynąć krew.

- Już wiem co mu jest. Musimy zabrać go do Skrzydła Szpitalnego. Potrzeba wielu eliksirów, aby wyszedł z tego. Mam nadzieję Lily, że mi pomożesz, bo jeszcze długa droga, aby go ustabilizować.

- Oczywiście Pomono. Chodźmy – odpowiedziała od razu. Natychmiast umieściła mężczyznę na niewidzialnych noszach i ruszyły w stronę wyjścia z Wielkiej Sali. Vannesa klęczała w krwi swojego ojca i patrzyła tępo w swoje zakrwawione dłonie. Nie była pewna co ze sobą zrobić. Jej przyjaciółki zajęły się nią, oczyszczając ją i Sama z krwi. Wtedy do wszystkich obecnych dotarło co właśnie się stało. Większość uczniów, szczególnie ci młodsi ulegli panice. Zaczął się chaos. Uczniowie krzyczeli, wstawali i kręcili się w tę i we w tę nie wiedząc właściwie co robić.

- Cisza! – Dumbledore postanowił szybko położyć temu kres. Już od miesięcy przygotowywał się do takiej sytuacji i doskonale wiedział co robić. – Uczniowie proszę usiąść na swoje miejsca. Zaraz rozpocznie się wasza ewakuacja! – nakazał tonem, w którym nie było miejsca na sprzeciw. – Minerwo powiadom Ministerstwo o sytuacji. Niech zbiorą wszystkie swoje siły jak najszybciej. Remusie daj znać Zakonowi. – Zarówno kobieta jak i mężczyzna od razu ruszyli nie czekając na resztę instrukcji. – Prefekci naczelni pomożecie w ewakuacji. Ewakuowani zostaną wszyscy uczniowie poniżej piątego roku oraz wszyscy, którzy nie zechcą walczyć u naszego boku. Uczniowie zostaną przeniesieni do Akademii Beauxbatons przez świstokliki. Zaczniecie od pierwszaków. James, Syriusz dopilnujecie, aby ewakuacja przebiegła szybko i sprawnie. Ci którzy zostaną muszą jednak wiedzieć z czym to się wiąże. – Dyrektor zwrócił się o najstarszych uczniów. – To nie będzie zabawa, to będzie walka na śmierć i życie! – Albus Dumbledore nie chciał posyłać tych młodych ludzi na pewną śmierć, ale nie mógł im tego zabronić. Został przekonany, że to była ich walka o przyszłość. Dyrektor choć zawsze pogodny z wesołymi iskierkami  w oczach teraz mówił całkowicie poważnie. To właśnie przekonało uczniów. Przyszedł czas na ewakuację.

W pierwszej kolejności ewakuowani mieli zostać najmłodsi. Nicole szybko odnalazła wzrokiem Laurę. W obu tak niepodobnych oczach zalśniły łzy. Ślizgonka jak najszybciej znalazła się przy siostrze.

- Nicole chodź ze mną! – Młodsza rozpłakała się i przytuliła do starszej. – Błagam nie zostawiaj mnie.

- Wiesz, że nie mogę. – Nicole też płakała. – Muszę tu zostać i walczyć.

- Więc pozwól mi zostać z tobą! – Gryfonka nie mogła się uspokoić. Płakała, krzyczała i nie była w stanie puścić Nicole.

- Laura, już spokojnie, cśśśś – Nicole kołysała ją w swoich ramionach. – Laurka uspokój się, błagam. Wiesz, że nie możesz tu zostać. Jesteś za młoda. Nie pokonasz śmierciożercy Lumosem. Musisz uciekać. – Do Gryfonki wreszcie coś dotarło, bo powoli się uspokajała.

- Wiem – odpowiedziała płaczliwie. – I wiem, że co bym nie powiedziała to ty zostaniesz i będziesz walczyć.

- Zawsze wiedziałam, że jesteś mądrą dziewczyną. Teraz pomyśl, że niedługo to się skończy i wszystko będzie dobrze. Już niedługo się zobaczymy i razem będziemy świętować zwycięstwo. Zaufaj mi.

- Wierzę ci. Wierzę, że już niedługo się spotkamy – odpowiedziała już całkowicie uspokojona, ale nadal spięta. Obie kłamały i obie były świadome kłamstw tej drugiej. Nie mogły być pewne, że zobaczą się jeszcze kiedyś i że wszystko skończy się dobrze, ale aby podtrzymać to dobre choć fałszywe samopoczucie kłamały wzajemnie. Po dłuższej chwili koło nich pojawił się James Potter. Właśnie miał przekazać świstoklik trzeciorocznym Gryfonom. Kolejni uczniowie łapali długi sznur. Na koniec Laura jako jedyna nie trzymała liny.

- Laura – zaczęła Nicole błagalnym tonem.

- Laura jeszcze ty musisz ją złapać, abyście mogli się przenieść – oznajmił James łagodnie. – Zrób to, a my zrobimy wszystko, abyśmy mogli już niedługo spotkać się w tym samym gronie. – Gryfonka jeszcze się wahała, ale już po chwili niepewnie trzymała sznur. Zanim zniknęła z pozostałymi przekazała Nicole bezgłośnie, aby uważała na siebie. Gdy to się stało Nicole zamknęła oczy, aby się nie rozpłakać jeszcze bardziej. Zaraz jednak poczuła silne ramiona, które ją otoczyły. Została przytulona przez swojego ojca. Gdyby mogła wybrać pozostałaby w takiej sytuacji jeszcze przez długi czas, ale mężczyzna musiał zająć się swoimi obowiązkami. Puścił córkę i mrugnął do niej. – Zobaczysz, że wszystko jeszcze będzie dobrze. Słowo Huncwota. – Zasalutował i ruszył do czwartorocznych Gryfonów. Nicole już z delikatnym uśmiechem ruszyła do przyjaciół. Ci uczniowie, którzy postanowili zostać mieli skierować się na razie do swoich Pokojów Wspólnych. W Wielkiej Sali mieli pojawić się równo o godzinie 14:00. O tej godzinie w Hogwarcie mieli zacząć pojawiać się ministerialne siły i cały Zakon Feniksa. Wtedy mieli dostać przydział. Chwilowo wolny czas mieli spędzić na odpoczynku. Nie było sensu, aby spięci czekali na miejscu.

Tymczasem w Wielkiej Sali jeszcze jedna kłótnia sióstr miała miejsce. Gdy Syriusz podszedł do piątorocznych Ślizgonów z kolejną liną jedna z uczennic została szarpnięta przez starszą siostrę.

- Astoria! A ty?! Złap świstoklik, bo zaraz nie zdążysz.

- Nie, Dafne! Czas stanąć po odpowiedniej stronie – oznajmiła pewnie piątoroczna Ślizgonka. – Jeśli ty chcesz uciekać to proszę bardzo, a jeśli staniesz po stronie śmierciożerców to wiedz, że staniemy po dwóch stronach barykady. – Dafne Greengrass po raz pierwszy nie wiedziała co zrobić. Choć ostatnimi czasy poróżniła się z młodszą siostrą to była pewna, że będą trzymały się razem. Miała już swój plan na tę wojnę. Choć idea czystej krwi była jej bliska to nie miała zamiaru stawać po stronie Czarnego Pana. Na to była zbyt dumna.  Chciała się ukryć i przeczekać. Jednym słowem zachować się jak na Ślizgona przystało. Ale jej młodsza siostra po raz pierwszy tak otwarcie się jej przeciwstawiła. Nie sądziła, że kiedykolwiek to się stanie. A jednak wiedziała, że nie zostawi tej małej francy.

- Astoria, łapiesz? – zapytał Syriusz. Odpowiedziało mu tylko kręcenie głowy młodej Ślizgonki. Po chwili piątoroczni Slizgoni zniknęli. Dafne uznała, że czas się opowiedzieć po jakieś stronie.

- Musimy zaczekać w Pokoju Wspólnym – oznajmiła starsza siostra i złapała za dłoń młodszą. – O 14:00 pojawią się tu wszystkie siły, wtedy tu wrócimy. Chodź – nakazała już swoim zwyczajowym wyniosłym tonem. Jej jedyna przyjaciółka Tracy nie mogła uwierzyć w to co widzi. Przewróciła oczami i uznała, że dziewczyna, z którą spędziła ostatnie 6 lat zwariowała. Ona jednak nie miała zamiaru ryzykować. Jako pierwsza szóstoroczna Ślizgonka dotknęła świstoklika.

W Pokoju Wspólnym Ślizgonów było zadziwiająco dużo uczniów, biorąc pod uwagę, że już za kilka godzin mieli walczyć z samym Czarnym Panem. Zauważył to w szczególności Ślizgon z krwi i kości.

- Nadal nie wierzę w to, że aż tylu Ślizgonów chce walczyć z Czarnym Panem – stwierdził sarkastycznie. – Wszystko przez ciebie, Potter.

- Draco, czy ja się wreszcie doczekam, żebyś zaczął mówić mi normalnie po imieniu. Przypominam, że jesteśmy parą – parsknęła Nicole, już uspokojona po pożegnaniu z Laurą.

- Nie przesadzaj. Lubisz to – zaśmiał się i uniósł sugestywnie brew. Siedząc razem wszyscy chcieli się trochę rozluźnić czekając na nieuniknione, dlatego gadali na nieważne tematy i żartowali.

- Tak szczególnie gdy się całujemy i zaczynam się zastanawiać czy, aby na pewno masz na myśli mnie czy mojego brata.

- Bleeee, weź to było słabe! – Mina Dracona wyrażała obrzydzenie, po czym przybliżył się do dziewczyny. – Uwierz mi, że gdy robimy to – pocałował ją – to zawsze mam w głowie ciebie, Nicole – zakończył z bezczelnym uśmieszkiem.

- Jakkolwiek zabawne by nie było obserwowanie was… - zaczęła Camile, ale przerwał jej Blaise.

- Chyba żenujące do wyrzygania. Gdy ja jestem tak blisko ciebie to ten tu od razu rzuca we mnie swoje mordercze spojrzenia – żachnął się.

- Mniejsza z tym – stwierdziła blondynka. – Chodzi mi o to, że jest nas tu dużo, ale powinno być więcej.

- Co masz na myśli? – zapytała Nicole.

- Nie widziałam, żeby Crabbe, Goyle czy Nott zbliżyli się do świstoklika, a nie ma ich tu. Z resztą tak samo Pucey, Higgs i Montague – dodała przyglądając się najstarszym Ślizgonom wśród których brakowało tej trójki.

- Raczej wątpię, że Crabbe czy Goyle chcieliby walczyć z Voldemortem – uznał Samuel. Jego i Vanessy pielęgniarka nie wpuściła do Skrzydła Szpitalnego do ojca, więc z resztą siedzieli w Pokoju Wspólnym. Nicole na dźwięk tych nazwisk wzdrygnęła się. Nadal po tylu miesiącach te wspomnienia potrafiły wracać, szczególnie, gdy w pobliżu byli właśnie Crabbe i Goyle.

- Nie uciekli, to oznacza tylko tyle, że spotkamy się z nimi na polu bitwy. Pewnie już klękają przed Czarnym Panem – warknął Draco przytulając Nicole, gdy zobaczył co z się z nią dzieje. – Ale jesteś pewna, że Teo z nimi nie było? – zwrócił się do Vanessy.

- Tak, z resztą spójrzcie na Pansy. – Wszyscy zwrócili się we wskazanym kierunku. Parkinson krążyła samotnie przed kominkiem i rozglądała się jakby na coś lub kogoś czekała. – Wiecie przecież, że oni ostatnio ewidentnie kręcili ze sobą. Pansy już dawno przyrzekała, że będzie walczyć przeciwko Voldemortowi razem z nami, a do Teodora nigdy nie mogliśmy być pewni. Nigdy nie mówił bezpośrednio o swoich preferencjach.

- Masz rację. Szkoda mi jej – oznajmiła Nicole przyglądając się czarnowłosej zdenerwowanej koleżance. – Ale wiecie nigdy nie sądziłam, że będziemy tu siedzieć i czekać z Dafne. Byłam pewna, że ucieknie.

- Widocznie to Astoria jest dla niej najważniejsza. Szkoda, że na co dzień nie potrafi tego okazać. – Na takich rozmowach minęło im kilka kolejnych godzin. Wreszcie nadeszła ta godzina. Równo o 14:00 pojawili się w Wielkiej Sali. Było tam obecnych wielu dorosłych czarodziejów. Kilku dowodzących aurorów, reszta mobilizowała się na błoniach, cały Zakon Feniksa i wielu chętnych czarodziejów, którzy chcieli wesprzeć sprawę po tej dobrej stronie. Trafili akurat na początek wielkiej kłótni, którą rozpoczęły dwie rudowłose czarodziejki.

- Ginny, co ty tu robisz?! Powinnaś się ewakuować z resztą uczniów! – krzyczała starsza rudowłosa kobieta. Ewidentnie była to matka Weasley’ów. – Jesteś niepełnoletnia! Zabraniam ci walczyć! – Widać było, że jej tyrada już trochę trwa. Ku zaskoczeniu Ślizgonów jeden z nich włączył się do kłótni. Jego przyjaciele nie mogli uwierzyć, że właśnie on podbiegł do Gryfonki i złapał ją za rękę.

- Ginny! Przecież rozmawialiśmy o tym! Miałaś się ukryć z resztą! – wykrzyknął Samuel Snape.

- Gdybyście dali mi coś powiedzieć to może byście usłyszeli wreszcie, że nie mam zamiaru walczyć! – Temperament Ginny wziął górę. Nie mogła siedzieć cicho, szczególnie w takiej chwili. Molly Weasley nie mogła uwierzyć, że jakiś młodzieniec stanął po jej stronie, na dodatek zauważyła na jego szacie ślizgońską naszywkę.

- To po co zostałaś?! – wkurzył się chłopak.

- Bo nie chcę was zostawić! Nie chcę być daleko od mojej rodziny i od ciebie też – dodała już ciszej. – Nie teraz kiedy już więcej możemy się nie spotkać. – W jej oczach lśniły łzy.

- Sam czemu przekonujesz Ginny, żeby nie walczyła? – zapytała delikatnie Vanessa przyglądając się zszokowana bratu. – Przecież Ginny jest świetna w walce i na pewno nam się przyda na polu bitwy. Wszyscy jesteśmy w JP i wszyscy razem będziemy walczyć.

- Vane to nie o to chodzi – zaczęła niepewnie Ginny. – Nie mogę walczyć i ja to wiem. Jeśli dacie mi szanse to wszystko wam wyjaśnię – oznajmiła patrząc hardo na swoją matkę. Ku zaskoczeniu wszystkich przytuliła się do Samuela i schowała twarz w jego szacie. Jednak, gdy zaczęła mówić, wyraźnie było ją słychać. – Pomyślałam, że zostanę, ale nie będę walczyć. Przydam się w szpitalu, będę w stanie wyleczyć większość ran wojennych, przecież tego też się uczyliśmy. Dzięki temu będę na miejscu z wami, a przy okazji nie będę się narażać na pierwszej linii frontu.

- Wiesz przecież, że oni mogą dostać się do lochów. – Tam właśnie na najniższym poziomie organizowany był szpital polowy dla rannych obrońców.

- Wiem, Sam, ale nie mogłam was zostawić – mruknęła.

- Córeczko, choć cieszę się, że nie masz zamiaru wystawiać się do walki, to jednak znam cię i musisz mieć ważny powód, aby nie wykłócać się ze mną o to. – Ginny oderwała się od Sama i spojrzała na matkę. Wyraźnie się zestresowała.

- Mamo, bo ja… Ja nie wiem jak to powiedzieć – jęknęła. Wzięła głęboki wdech, a gdy Sam ścisnął ją za dłoń w pocieszającym geście postanowiła powiedzieć wszystko. – Jestem w ciąży. – Zamknęła oczy nie chcąc patrzeć w oczy matki. Na chwilę zapadła głucha cisza. Zarówno ich przyjaciele obserwowali ich w szoku, jak i rodzina rudowłosej. Molly wyraźnie nie wiedziała jak zareagować, ale po chwili wróciła do siebie.

- Co?! Jak mogłaś być taka nieodpowiedzialna?! To on jest ojcem?! – Wskazała na Ślizgona, który kiwnął głową z pewnym wyrazem twarzy. Vanessa w szoku przyglądała się bratu. Nie wiedziała, że jego i Ginny cokolwiek łączy, a co dopiero coś takiego.

- Molly powinnaś się uspokoić. – Wreszcie do kłótni włączył się pan Weasley. – Przypominam ci, że ty zaszłaś w ciążę z Billem w wieku 16 lat. Ginny, choć nie aprobuję tego co się stało, to teraz najważniejsze jest twoje bezpieczeństwo. Rzeczywiście najlepsze będzie to abyś pomagała w szpitalu. Myślę, że to jest dobry czas, abyś dołączyła do tych co już tam działają – oznajmił łagodnie mężczyzna. Ginny spojrzała na niego z wdzięcznością.

- Dzięki tato. – Podeszła do niego i ucałowała z wdzięcznością w policzek. To samo zrobiła z matką, która zaraz po tym uścisnęła ją mocno. Gdy oderwała się od matki podeszła do Sama. – Uważaj na siebie, błagam – szepnęła po czym pocałowała go mocno, a potem odeszła nie patrząc już na nikogo. Samuel został sam na sam z jej rodziną, która ewidentnie nie patrzyła na niego przyjaźnie. Cała szóstka jej braci zbliżała się do niego obserwując go wrogo. Sytuację uratował Dumbledore, który westchnął ciężko.

- Taka wiadomość zawsze przynosi nadzieję, nawet w takich czasach. Ale teraz musimy zająć się mobilizacją. Siły wroga już niedługo się tu pojawią – oznajmił starzec.

 

***

Cześć.

Zgodnie z obietnicą wstawiam nowy rozdział.

Tak, wiem, że pewnie ciąża Ginny wywoła różne reakcje, więc od razu wytłumaczę skąd taki pomysł.

W JP były osoby niepełnoletnie do których zalicza się właśnie Ginny. A takim właśnie osobom zabronić udziału w wojnie mogli ich rodzice. Jak wiadomo jeśli chodzi o rodziców Ginny, to właśnie jej matka jest pierwszą osobą, która za nic nie pozwoliłaby jej uczestniczyć w takiej walce, natomiast Ginny nie jest osobą, która spokojnie dałaby się ewakuować. Dlatego właśnie ta ciąża, która oddali ją od pola walki, a zarazem jest to coś co sprawia, że Ginny sama z siebie zrezygnowała z walki. To jest właśnie moje wytłumaczenie.

Dziękuję bardzo tej jednaj osobie, która odpowiedziała na moje ostatnie pytanie. Stronę udało się otworzyć i zaczynam tam działać. Tak więc jeśli jest tu ktoś z Poznania, albo ktoś kto lubi popatrzeć na ciasta i torty zapraszam na mój Pociąg do słodkości.

Pozdrawiam,

AniaXXX

7 komentarzy:

  1. Super rozdział.
    Widzę że blog zmierza do końca...

    OdpowiedzUsuń
  2. Akcja super... wybitnie wybitny rozdział

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział genialny. Czekam na nexta ��. Na kiedy jest planowany?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze nie wiem. Proszę sprawdzać zakładkę Spis Treści. To tam prędzej czy później pojawi się informacja o dacie publikacji.
      Pozdrawiam,
      AniaXXX

      Usuń
  4. Fajny rozdział, super, że wytłumaczyłaś sprawę ciąży, ale to trochę mało w natłoku innych wątków np. Greengrassów czy innych ślizgonów. Chyba przez to, że trochę za szybko gna do przodu fabuła.

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział bardzo ciekawy, nagłe zwroty akcji, ale dzieje się aż za dużo naraz. To trochę razi, zwłaszcza czytając pierwsze 50 rozdziałów, gdzie akcja toczy się powolnie i "majestatycznie"... i jakoś ten styl bardziej mi w Pani blogu pasuje.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ekstra rozdział, jeden z najlepszych!

    OdpowiedzUsuń