Ostatnie trzy dni były pełne napięcia i strachu. Wieści od Nicole nie napawały optymizmem, a brak powrotu Severusa Snape’a dodatkowo psuł humory. Jednak śniadanie drugiego dnia maja mijało we względnym spokoju, który nagle został przerwany przez nagły huk. Wrota Wielkiej Sali otworzyły się gwałtownie. Zarówno uczniowie jak i nauczyciele ujrzeli Mistrza Eliksirów. Jednak nie wyglądał tak dostojnie jak zawsze. Jego czarna szata była porozrywana i nadpalona w kilku miejscach. Zarówno twarz jak i resztę ciała pokryte miał krwią. Gdy z ledwością poruszał się wzdłuż Wielkiej Sali pozostawiał po sobie ślad czerwonej posoki, który ciągnął się przez całą Salę Wejściową. Gdy Sam i Vanessa dostrzegli swojego ojca szybko zerwali się ze swoich miejsc i podbiegli do niego. Zrobili to w idealnym momencie, ponieważ Mistrz Eliksirów nie był w stanie ruszyć się dalej i upadł by na kolana, gdyby nie to, że go złapali. Trzymali go za ramiona nie pozwalając mu upaść. Zaraz za Snape’ami ze swojego miejsca zerwał się Dumbledore. Ślizgoni ze strachem wpatrywali się w swojego opiekuna, który był wyraźnie ranny, a nikt nie wiedział jak to się stało.
- Dumbledore – wychrypiał mężczyzna,
kiedy zawisł pomiędzy swoimi dziećmi.
- Severusie, musimy przejść do
mojego gabinetu. Tam mi wszystko opowiesz – stwierdził dyrektor przypatrując
się swojemu szpiegowi.
- Miał pan chyba na myśli Skrzydło
Szpitalne i panią Pomfrey, która musi go wyleczyć – wtrącił się zimno Samuel.
Nienawidził patrzeć na ojca i jego stosunki z Dumbledorem. Przez tego człowieka
jego dumny i zawsze twardy ojciec był sprowadzony do zwykłego pieska na
posyłki. Obserwowanie tego było dla Sama bolesne.
- Tato, wytrzymaj zaraz otrzymasz
pomoc – mówiła Vanessa ze łzami w oczach. Nikt spośród ich czwórki nie zawracał
uwagi na zbierający się tłum pomiędzy stołami Ravenclawu i Hufflepuffu. Najbliżej stanęli przyjaciele
Ślizgonów, a więc młodzi Malfoy’owie i Potter’owie, obok obserwowali to
Huncwoci z Lily i Tonks, dalej podchodzili starsi uczniowie chcąc zobaczyć
znienawidzonego nauczyciela w takim stanie. Młodsi siedzieli na miejscach bojąc
się ruszyć z miejsca. Przez ten tłum przepychała się pielęgniarka chcąc pomóc.
- Nie wytrzymam dłużej. Muszę
przekazać ci wiadomość od Czarnego Pana. – Jego głos był słaby, ale gdy tylko
zaczął mówić w pomieszczeniu zaległa cisza, więc był doskonale słyszalny. Nie
czekając na pozwolenie kontynuował. – Odkrył mnie. Musi mieć jeszcze jakiegoś
szpiega w Hogwarcie. Puścił mnie żywym, aby przekazać ci, że to jest ten dzień.
Czarny Pan dziś zaatakuje Hogwart. Gdy nadejdzie zmrok jego armia stawi się u wrót
Hogwartu – zakończył i odetchnął głośno. Przekazał wiadomość. To było ostatnie
zadanie. Z jego gardła popłynął strumień krwi, nie sądził aby mógł przeżyć do
rozpoczęcia ostatecznej bitwy. Jego rola podwójnego szpiega właśnie dobiegła
końca. Zamknął oczy.
- Tato! Nie! – wrzasnęła Vanessa.
- Panno Snape, panie Snape
połóżcie go na ziemi – nakazała pani Pomfrey. – Chcę zacząć go leczyć. – Gdy to
dopowiedziała dopiero wtedy postanowili jej posłuchać. Ułożyli ojca delikatnie
na ziemi, a pielęgniarka zaczęła go diagnozować. Lily zerwała się, aby pomóc
kobiecie. Gdy pani Pomfrey sprawdzała co Severus ma uszkodzone, rudowłosa
kobieta tamowała jego największe rany, aby nie tracił więcej krwi. Wszyscy
obserwowali to z przejęciem. Kilka minut to trwało zanim z jego ciała przestała
płynąć krew.
- Już wiem co mu jest. Musimy
zabrać go do Skrzydła Szpitalnego. Potrzeba wielu eliksirów, aby wyszedł z
tego. Mam nadzieję Lily, że mi pomożesz, bo jeszcze długa droga, aby go
ustabilizować.
- Oczywiście Pomono. Chodźmy –
odpowiedziała od razu. Natychmiast umieściła mężczyznę na niewidzialnych
noszach i ruszyły w stronę wyjścia z Wielkiej Sali. Vannesa klęczała w krwi
swojego ojca i patrzyła tępo w swoje zakrwawione dłonie. Nie była pewna co ze
sobą zrobić. Jej przyjaciółki zajęły się nią, oczyszczając ją i Sama z krwi. Wtedy
do wszystkich obecnych dotarło co właśnie się stało. Większość uczniów,
szczególnie ci młodsi ulegli panice. Zaczął się chaos. Uczniowie krzyczeli,
wstawali i kręcili się w tę i we w tę nie wiedząc właściwie co robić.
- Cisza! – Dumbledore postanowił
szybko położyć temu kres. Już od miesięcy przygotowywał się do takiej sytuacji
i doskonale wiedział co robić. – Uczniowie proszę usiąść na swoje miejsca.
Zaraz rozpocznie się wasza ewakuacja! – nakazał tonem, w którym nie było
miejsca na sprzeciw. – Minerwo powiadom Ministerstwo o sytuacji. Niech zbiorą
wszystkie swoje siły jak najszybciej. Remusie daj znać Zakonowi. – Zarówno
kobieta jak i mężczyzna od razu ruszyli nie czekając na resztę instrukcji. –
Prefekci naczelni pomożecie w ewakuacji. Ewakuowani zostaną wszyscy uczniowie
poniżej piątego roku oraz wszyscy, którzy nie zechcą walczyć u naszego boku. Uczniowie
zostaną przeniesieni do Akademii Beauxbatons przez świstokliki. Zaczniecie od
pierwszaków. James, Syriusz dopilnujecie, aby ewakuacja przebiegła szybko i sprawnie. Ci którzy zostaną muszą jednak wiedzieć z czym to się wiąże. –
Dyrektor zwrócił się o najstarszych uczniów. – To nie będzie zabawa, to będzie
walka na śmierć i życie! – Albus Dumbledore nie chciał posyłać tych młodych
ludzi na pewną śmierć, ale nie mógł im tego zabronić. Został przekonany, że to
była ich walka o przyszłość. Dyrektor choć zawsze pogodny z wesołymi
iskierkami w oczach teraz mówił
całkowicie poważnie. To właśnie przekonało uczniów. Przyszedł czas na ewakuację.
W pierwszej kolejności ewakuowani
mieli zostać najmłodsi. Nicole szybko odnalazła wzrokiem Laurę. W obu tak
niepodobnych oczach zalśniły łzy. Ślizgonka jak najszybciej znalazła się przy
siostrze.
- Nicole chodź ze mną! – Młodsza
rozpłakała się i przytuliła do starszej. – Błagam nie zostawiaj mnie.
- Wiesz, że nie mogę. – Nicole
też płakała. – Muszę tu zostać i walczyć.
- Więc pozwól mi zostać z tobą! –
Gryfonka nie mogła się uspokoić. Płakała, krzyczała i nie była w stanie puścić
Nicole.
- Laura, już spokojnie, cśśśś –
Nicole kołysała ją w swoich ramionach. – Laurka uspokój się, błagam. Wiesz, że
nie możesz tu zostać. Jesteś za młoda. Nie pokonasz śmierciożercy Lumosem.
Musisz uciekać. – Do Gryfonki wreszcie coś dotarło, bo powoli się uspokajała.
- Wiem – odpowiedziała
płaczliwie. – I wiem, że co bym nie powiedziała to ty zostaniesz i będziesz
walczyć.
- Zawsze wiedziałam, że jesteś
mądrą dziewczyną. Teraz pomyśl, że niedługo to się skończy i wszystko będzie
dobrze. Już niedługo się zobaczymy i razem będziemy świętować zwycięstwo.
Zaufaj mi.
- Wierzę ci. Wierzę, że już
niedługo się spotkamy – odpowiedziała już całkowicie uspokojona, ale nadal
spięta. Obie kłamały i obie były świadome kłamstw tej drugiej. Nie mogły być
pewne, że zobaczą się jeszcze kiedyś i że wszystko skończy się dobrze, ale aby
podtrzymać to dobre choć fałszywe samopoczucie kłamały wzajemnie. Po dłuższej
chwili koło nich pojawił się James Potter. Właśnie miał przekazać świstoklik
trzeciorocznym Gryfonom. Kolejni uczniowie łapali długi sznur. Na koniec Laura
jako jedyna nie trzymała liny.
- Laura – zaczęła Nicole błagalnym
tonem.
- Laura jeszcze ty musisz ją
złapać, abyście mogli się przenieść – oznajmił James łagodnie. – Zrób to, a my
zrobimy wszystko, abyśmy mogli już niedługo spotkać się w tym samym gronie. –
Gryfonka jeszcze się wahała, ale już po chwili niepewnie trzymała sznur. Zanim
zniknęła z pozostałymi przekazała Nicole bezgłośnie, aby uważała na siebie. Gdy
to się stało Nicole zamknęła oczy, aby się nie rozpłakać jeszcze bardziej.
Zaraz jednak poczuła silne ramiona, które ją otoczyły. Została przytulona przez
swojego ojca. Gdyby mogła wybrać pozostałaby w takiej sytuacji jeszcze przez
długi czas, ale mężczyzna musiał zająć się swoimi obowiązkami. Puścił córkę i
mrugnął do niej. – Zobaczysz, że wszystko jeszcze będzie dobrze. Słowo
Huncwota. – Zasalutował i ruszył do czwartorocznych Gryfonów. Nicole już z
delikatnym uśmiechem ruszyła do przyjaciół. Ci uczniowie, którzy postanowili
zostać mieli skierować się na razie do swoich Pokojów Wspólnych. W Wielkiej
Sali mieli pojawić się równo o godzinie 14:00. O tej godzinie w Hogwarcie mieli
zacząć pojawiać się ministerialne siły i cały Zakon Feniksa. Wtedy mieli dostać
przydział. Chwilowo wolny czas mieli spędzić na odpoczynku. Nie było sensu, aby
spięci czekali na miejscu.
Tymczasem w Wielkiej Sali jeszcze
jedna kłótnia sióstr miała miejsce. Gdy Syriusz podszedł do piątorocznych
Ślizgonów z kolejną liną jedna z uczennic została szarpnięta przez starszą
siostrę.
- Astoria! A ty?! Złap
świstoklik, bo zaraz nie zdążysz.
- Nie, Dafne! Czas stanąć po odpowiedniej
stronie – oznajmiła pewnie piątoroczna Ślizgonka. – Jeśli ty chcesz uciekać to
proszę bardzo, a jeśli staniesz po stronie śmierciożerców to wiedz, że staniemy
po dwóch stronach barykady. – Dafne Greengrass po raz pierwszy nie wiedziała co
zrobić. Choć ostatnimi czasy poróżniła się z młodszą siostrą to była pewna, że
będą trzymały się razem. Miała już swój plan na tę wojnę. Choć idea czystej
krwi była jej bliska to nie miała zamiaru stawać po stronie Czarnego Pana. Na
to była zbyt dumna. Chciała się ukryć i
przeczekać. Jednym słowem zachować się jak na Ślizgona przystało. Ale jej
młodsza siostra po raz pierwszy tak otwarcie się jej przeciwstawiła. Nie
sądziła, że kiedykolwiek to się stanie. A jednak wiedziała, że nie zostawi tej
małej francy.
- Astoria, łapiesz? – zapytał
Syriusz. Odpowiedziało mu tylko kręcenie głowy młodej Ślizgonki. Po chwili
piątoroczni Slizgoni zniknęli. Dafne uznała, że czas się opowiedzieć po jakieś
stronie.
- Musimy zaczekać w Pokoju
Wspólnym – oznajmiła starsza siostra i złapała za dłoń młodszą. – O 14:00
pojawią się tu wszystkie siły, wtedy tu wrócimy. Chodź – nakazała już swoim
zwyczajowym wyniosłym tonem. Jej jedyna przyjaciółka Tracy nie mogła uwierzyć w
to co widzi. Przewróciła oczami i uznała, że dziewczyna, z którą spędziła ostatnie
6 lat zwariowała. Ona jednak nie miała zamiaru ryzykować. Jako pierwsza
szóstoroczna Ślizgonka dotknęła świstoklika.
W Pokoju Wspólnym Ślizgonów było
zadziwiająco dużo uczniów, biorąc pod uwagę, że już za kilka godzin mieli
walczyć z samym Czarnym Panem. Zauważył to w szczególności Ślizgon z krwi i
kości.
- Nadal nie wierzę w to, że aż
tylu Ślizgonów chce walczyć z Czarnym Panem – stwierdził sarkastycznie. –
Wszystko przez ciebie, Potter.
- Draco, czy ja się wreszcie
doczekam, żebyś zaczął mówić mi normalnie po imieniu. Przypominam, że jesteśmy
parą – parsknęła Nicole, już uspokojona po pożegnaniu z Laurą.
- Nie przesadzaj. Lubisz to –
zaśmiał się i uniósł sugestywnie brew. Siedząc razem wszyscy chcieli się trochę
rozluźnić czekając na nieuniknione, dlatego gadali na nieważne tematy i
żartowali.
- Tak szczególnie gdy się
całujemy i zaczynam się zastanawiać czy, aby na pewno masz na myśli mnie czy
mojego brata.
- Bleeee, weź to było słabe! –
Mina Dracona wyrażała obrzydzenie, po czym przybliżył się do dziewczyny. –
Uwierz mi, że gdy robimy to – pocałował ją – to zawsze mam w głowie ciebie,
Nicole – zakończył z bezczelnym uśmieszkiem.
- Jakkolwiek zabawne by nie było
obserwowanie was… - zaczęła Camile, ale przerwał jej Blaise.
- Chyba żenujące do wyrzygania.
Gdy ja jestem tak blisko ciebie to ten tu od razu rzuca we mnie swoje mordercze
spojrzenia – żachnął się.
- Mniejsza z tym – stwierdziła
blondynka. – Chodzi mi o to, że jest nas tu dużo, ale powinno być więcej.
- Co masz na myśli? – zapytała Nicole.
- Nie widziałam, żeby Crabbe,
Goyle czy Nott zbliżyli się do świstoklika, a nie ma ich tu. Z resztą tak samo Pucey,
Higgs i Montague – dodała przyglądając się najstarszym Ślizgonom wśród których
brakowało tej trójki.
- Raczej wątpię, że Crabbe czy Goyle
chcieliby walczyć z Voldemortem – uznał Samuel. Jego i Vanessy pielęgniarka nie
wpuściła do Skrzydła Szpitalnego do ojca, więc z resztą siedzieli w Pokoju
Wspólnym. Nicole na dźwięk tych nazwisk wzdrygnęła się. Nadal po tylu
miesiącach te wspomnienia potrafiły wracać, szczególnie, gdy w pobliżu byli
właśnie Crabbe i Goyle.
- Nie uciekli, to oznacza tylko
tyle, że spotkamy się z nimi na polu bitwy. Pewnie już klękają przed Czarnym
Panem – warknął Draco przytulając Nicole, gdy zobaczył co z się z nią dzieje. –
Ale jesteś pewna, że Teo z nimi nie było? – zwrócił się do Vanessy.
- Tak, z resztą spójrzcie na
Pansy. – Wszyscy zwrócili się we wskazanym kierunku. Parkinson krążyła samotnie
przed kominkiem i rozglądała się jakby na coś lub kogoś czekała. – Wiecie
przecież, że oni ostatnio ewidentnie kręcili ze sobą. Pansy już dawno
przyrzekała, że będzie walczyć przeciwko Voldemortowi razem z nami, a do
Teodora nigdy nie mogliśmy być pewni. Nigdy nie mówił bezpośrednio o swoich
preferencjach.
- Masz rację. Szkoda mi jej –
oznajmiła Nicole przyglądając się czarnowłosej zdenerwowanej koleżance. – Ale
wiecie nigdy nie sądziłam, że będziemy tu siedzieć i czekać z Dafne. Byłam
pewna, że ucieknie.
- Widocznie to Astoria jest dla
niej najważniejsza. Szkoda, że na co dzień nie potrafi tego okazać. – Na takich
rozmowach minęło im kilka kolejnych godzin. Wreszcie nadeszła ta godzina. Równo
o 14:00 pojawili się w Wielkiej Sali. Było tam obecnych wielu dorosłych
czarodziejów. Kilku dowodzących aurorów, reszta mobilizowała się na błoniach,
cały Zakon Feniksa i wielu chętnych czarodziejów, którzy chcieli wesprzeć
sprawę po tej dobrej stronie. Trafili akurat na początek wielkiej kłótni, którą
rozpoczęły dwie rudowłose czarodziejki.
- Ginny, co ty tu robisz?!
Powinnaś się ewakuować z resztą uczniów! – krzyczała starsza rudowłosa kobieta.
Ewidentnie była to matka Weasley’ów. – Jesteś niepełnoletnia! Zabraniam ci
walczyć! – Widać było, że jej tyrada już trochę trwa. Ku zaskoczeniu Ślizgonów
jeden z nich włączył się do kłótni. Jego przyjaciele nie mogli uwierzyć, że
właśnie on podbiegł do Gryfonki i złapał ją za rękę.
- Ginny! Przecież rozmawialiśmy o
tym! Miałaś się ukryć z resztą! – wykrzyknął Samuel Snape.
- Gdybyście dali mi coś
powiedzieć to może byście usłyszeli wreszcie, że nie mam zamiaru walczyć! –
Temperament Ginny wziął górę. Nie mogła siedzieć cicho, szczególnie w takiej
chwili. Molly Weasley nie mogła uwierzyć, że jakiś młodzieniec stanął po jej
stronie, na dodatek zauważyła na jego szacie ślizgońską naszywkę.
- To po co zostałaś?! – wkurzył
się chłopak.
- Bo nie chcę was zostawić! Nie
chcę być daleko od mojej rodziny i od ciebie też – dodała już ciszej. – Nie
teraz kiedy już więcej możemy się nie spotkać. – W jej oczach lśniły łzy.
- Sam czemu przekonujesz Ginny, żeby
nie walczyła? – zapytała delikatnie Vanessa przyglądając się zszokowana bratu.
– Przecież Ginny jest świetna w walce i na pewno nam się przyda na polu bitwy.
Wszyscy jesteśmy w JP i wszyscy razem będziemy walczyć.
- Vane to nie o to chodzi –
zaczęła niepewnie Ginny. – Nie mogę walczyć i ja to wiem. Jeśli dacie mi szanse
to wszystko wam wyjaśnię – oznajmiła patrząc hardo na swoją matkę. Ku
zaskoczeniu wszystkich przytuliła się do Samuela i schowała twarz w jego
szacie. Jednak, gdy zaczęła mówić, wyraźnie było ją słychać. – Pomyślałam, że
zostanę, ale nie będę walczyć. Przydam się w szpitalu, będę w stanie wyleczyć
większość ran wojennych, przecież tego też się uczyliśmy. Dzięki temu będę na miejscu
z wami, a przy okazji nie będę się narażać na pierwszej linii frontu.
- Wiesz przecież, że oni mogą
dostać się do lochów. – Tam właśnie na najniższym poziomie organizowany był
szpital polowy dla rannych obrońców.
- Wiem, Sam, ale nie mogłam was
zostawić – mruknęła.
- Córeczko, choć cieszę się, że
nie masz zamiaru wystawiać się do walki, to jednak znam cię i musisz mieć ważny
powód, aby nie wykłócać się ze mną o to. – Ginny oderwała się od Sama i
spojrzała na matkę. Wyraźnie się zestresowała.
- Mamo, bo ja… Ja nie wiem jak to
powiedzieć – jęknęła. Wzięła głęboki wdech, a gdy Sam ścisnął ją za dłoń w
pocieszającym geście postanowiła powiedzieć wszystko. – Jestem w ciąży. –
Zamknęła oczy nie chcąc patrzeć w oczy matki. Na chwilę zapadła głucha cisza.
Zarówno ich przyjaciele obserwowali ich w szoku, jak i rodzina rudowłosej.
Molly wyraźnie nie wiedziała jak zareagować, ale po chwili wróciła do siebie.
- Co?! Jak mogłaś być taka
nieodpowiedzialna?! To on jest ojcem?! – Wskazała na Ślizgona, który kiwnął głową
z pewnym wyrazem twarzy. Vanessa w szoku przyglądała się bratu. Nie wiedziała,
że jego i Ginny cokolwiek łączy, a co dopiero coś takiego.
- Molly powinnaś się uspokoić. –
Wreszcie do kłótni włączył się pan Weasley. – Przypominam ci, że ty zaszłaś w
ciążę z Billem w wieku 16 lat. Ginny, choć nie aprobuję tego co się stało, to
teraz najważniejsze jest twoje bezpieczeństwo. Rzeczywiście najlepsze będzie to
abyś pomagała w szpitalu. Myślę, że to jest dobry czas, abyś dołączyła do tych
co już tam działają – oznajmił łagodnie mężczyzna. Ginny spojrzała na niego z
wdzięcznością.
- Dzięki tato. – Podeszła do niego
i ucałowała z wdzięcznością w policzek. To samo zrobiła z matką, która zaraz po
tym uścisnęła ją mocno. Gdy oderwała się od matki podeszła do Sama. – Uważaj na
siebie, błagam – szepnęła po czym pocałowała go mocno, a potem odeszła nie
patrząc już na nikogo. Samuel został sam na sam z jej rodziną, która ewidentnie
nie patrzyła na niego przyjaźnie. Cała szóstka jej braci zbliżała się do niego
obserwując go wrogo. Sytuację uratował Dumbledore, który westchnął ciężko.
- Taka wiadomość zawsze przynosi
nadzieję, nawet w takich czasach. Ale teraz musimy zająć się mobilizacją. Siły
wroga już niedługo się tu pojawią – oznajmił starzec.
***
Cześć.
Zgodnie z obietnicą wstawiam nowy
rozdział.
Tak, wiem, że pewnie ciąża Ginny
wywoła różne reakcje, więc od razu wytłumaczę skąd taki pomysł.
W JP były osoby niepełnoletnie do
których zalicza się właśnie Ginny. A takim właśnie osobom zabronić udziału w
wojnie mogli ich rodzice. Jak wiadomo jeśli chodzi o rodziców Ginny, to właśnie
jej matka jest pierwszą osobą, która za nic nie pozwoliłaby jej uczestniczyć w takiej
walce, natomiast Ginny nie jest osobą, która spokojnie dałaby się ewakuować.
Dlatego właśnie ta ciąża, która oddali ją od pola walki, a zarazem jest to coś co
sprawia, że Ginny sama z siebie zrezygnowała z walki. To jest właśnie moje
wytłumaczenie.
Dziękuję bardzo tej jednaj
osobie, która odpowiedziała na moje ostatnie pytanie. Stronę udało się otworzyć
i zaczynam tam działać. Tak więc jeśli jest tu ktoś z Poznania, albo ktoś kto
lubi popatrzeć na ciasta i torty zapraszam na mój Pociąg do słodkości.
Pozdrawiam,
AniaXXX