niedziela, 27 września 2020

Rozdział 67

Ostatnie trzy dni były pełne napięcia i strachu. Wieści od Nicole nie napawały optymizmem, a brak powrotu Severusa Snape’a dodatkowo psuł humory. Jednak śniadanie drugiego dnia maja mijało we względnym spokoju, który nagle został przerwany przez nagły huk. Wrota Wielkiej Sali otworzyły się gwałtownie. Zarówno uczniowie jak i nauczyciele ujrzeli Mistrza Eliksirów. Jednak nie wyglądał tak dostojnie jak zawsze. Jego czarna szata była porozrywana i nadpalona w kilku miejscach. Zarówno twarz jak i resztę ciała pokryte miał krwią. Gdy z ledwością poruszał się wzdłuż Wielkiej Sali pozostawiał po sobie ślad czerwonej posoki, który ciągnął się przez całą Salę Wejściową. Gdy Sam i Vanessa dostrzegli swojego ojca szybko zerwali się ze swoich miejsc i podbiegli do niego. Zrobili to w idealnym momencie, ponieważ Mistrz Eliksirów nie był w stanie ruszyć się dalej i upadł by na kolana, gdyby nie to, że go złapali. Trzymali go za ramiona nie pozwalając mu upaść. Zaraz za Snape’ami ze swojego miejsca zerwał się Dumbledore. Ślizgoni ze strachem wpatrywali się w swojego opiekuna, który był wyraźnie ranny, a nikt nie wiedział jak to się stało.

- Dumbledore – wychrypiał mężczyzna, kiedy zawisł pomiędzy swoimi dziećmi.

- Severusie, musimy przejść do mojego gabinetu. Tam mi wszystko opowiesz – stwierdził dyrektor przypatrując się swojemu szpiegowi.

- Miał pan chyba na myśli Skrzydło Szpitalne i panią Pomfrey, która musi go wyleczyć – wtrącił się zimno Samuel. Nienawidził patrzeć na ojca i jego stosunki z Dumbledorem. Przez tego człowieka jego dumny i zawsze twardy ojciec był sprowadzony do zwykłego pieska na posyłki. Obserwowanie tego było dla Sama bolesne.

- Tato, wytrzymaj zaraz otrzymasz pomoc – mówiła Vanessa ze łzami w oczach. Nikt spośród ich czwórki nie zawracał uwagi na zbierający się tłum pomiędzy stołami Ravenclawu  i Hufflepuffu. Najbliżej stanęli przyjaciele Ślizgonów, a więc młodzi Malfoy’owie i Potter’owie, obok obserwowali to Huncwoci z Lily i Tonks, dalej podchodzili starsi uczniowie chcąc zobaczyć znienawidzonego nauczyciela w takim stanie. Młodsi siedzieli na miejscach bojąc się ruszyć z miejsca. Przez ten tłum przepychała się pielęgniarka chcąc pomóc.

- Nie wytrzymam dłużej. Muszę przekazać ci wiadomość od Czarnego Pana. – Jego głos był słaby, ale gdy tylko zaczął mówić w pomieszczeniu zaległa cisza, więc był doskonale słyszalny. Nie czekając na pozwolenie kontynuował. – Odkrył mnie. Musi mieć jeszcze jakiegoś szpiega w Hogwarcie. Puścił mnie żywym, aby przekazać ci, że to jest ten dzień. Czarny Pan dziś zaatakuje Hogwart. Gdy nadejdzie zmrok jego armia stawi się u wrót Hogwartu – zakończył i odetchnął głośno. Przekazał wiadomość. To było ostatnie zadanie. Z jego gardła popłynął strumień krwi, nie sądził aby mógł przeżyć do rozpoczęcia ostatecznej bitwy. Jego rola podwójnego szpiega właśnie dobiegła końca. Zamknął oczy.

- Tato! Nie! – wrzasnęła Vanessa.

- Panno Snape, panie Snape połóżcie go na ziemi – nakazała pani Pomfrey. – Chcę zacząć go leczyć. – Gdy to dopowiedziała dopiero wtedy postanowili jej posłuchać. Ułożyli ojca delikatnie na ziemi, a pielęgniarka zaczęła go diagnozować. Lily zerwała się, aby pomóc kobiecie. Gdy pani Pomfrey sprawdzała co Severus ma uszkodzone, rudowłosa kobieta tamowała jego największe rany, aby nie tracił więcej krwi. Wszyscy obserwowali to z przejęciem. Kilka minut to trwało zanim z jego ciała przestała płynąć krew.

- Już wiem co mu jest. Musimy zabrać go do Skrzydła Szpitalnego. Potrzeba wielu eliksirów, aby wyszedł z tego. Mam nadzieję Lily, że mi pomożesz, bo jeszcze długa droga, aby go ustabilizować.

- Oczywiście Pomono. Chodźmy – odpowiedziała od razu. Natychmiast umieściła mężczyznę na niewidzialnych noszach i ruszyły w stronę wyjścia z Wielkiej Sali. Vannesa klęczała w krwi swojego ojca i patrzyła tępo w swoje zakrwawione dłonie. Nie była pewna co ze sobą zrobić. Jej przyjaciółki zajęły się nią, oczyszczając ją i Sama z krwi. Wtedy do wszystkich obecnych dotarło co właśnie się stało. Większość uczniów, szczególnie ci młodsi ulegli panice. Zaczął się chaos. Uczniowie krzyczeli, wstawali i kręcili się w tę i we w tę nie wiedząc właściwie co robić.

- Cisza! – Dumbledore postanowił szybko położyć temu kres. Już od miesięcy przygotowywał się do takiej sytuacji i doskonale wiedział co robić. – Uczniowie proszę usiąść na swoje miejsca. Zaraz rozpocznie się wasza ewakuacja! – nakazał tonem, w którym nie było miejsca na sprzeciw. – Minerwo powiadom Ministerstwo o sytuacji. Niech zbiorą wszystkie swoje siły jak najszybciej. Remusie daj znać Zakonowi. – Zarówno kobieta jak i mężczyzna od razu ruszyli nie czekając na resztę instrukcji. – Prefekci naczelni pomożecie w ewakuacji. Ewakuowani zostaną wszyscy uczniowie poniżej piątego roku oraz wszyscy, którzy nie zechcą walczyć u naszego boku. Uczniowie zostaną przeniesieni do Akademii Beauxbatons przez świstokliki. Zaczniecie od pierwszaków. James, Syriusz dopilnujecie, aby ewakuacja przebiegła szybko i sprawnie. Ci którzy zostaną muszą jednak wiedzieć z czym to się wiąże. – Dyrektor zwrócił się o najstarszych uczniów. – To nie będzie zabawa, to będzie walka na śmierć i życie! – Albus Dumbledore nie chciał posyłać tych młodych ludzi na pewną śmierć, ale nie mógł im tego zabronić. Został przekonany, że to była ich walka o przyszłość. Dyrektor choć zawsze pogodny z wesołymi iskierkami  w oczach teraz mówił całkowicie poważnie. To właśnie przekonało uczniów. Przyszedł czas na ewakuację.

W pierwszej kolejności ewakuowani mieli zostać najmłodsi. Nicole szybko odnalazła wzrokiem Laurę. W obu tak niepodobnych oczach zalśniły łzy. Ślizgonka jak najszybciej znalazła się przy siostrze.

- Nicole chodź ze mną! – Młodsza rozpłakała się i przytuliła do starszej. – Błagam nie zostawiaj mnie.

- Wiesz, że nie mogę. – Nicole też płakała. – Muszę tu zostać i walczyć.

- Więc pozwól mi zostać z tobą! – Gryfonka nie mogła się uspokoić. Płakała, krzyczała i nie była w stanie puścić Nicole.

- Laura, już spokojnie, cśśśś – Nicole kołysała ją w swoich ramionach. – Laurka uspokój się, błagam. Wiesz, że nie możesz tu zostać. Jesteś za młoda. Nie pokonasz śmierciożercy Lumosem. Musisz uciekać. – Do Gryfonki wreszcie coś dotarło, bo powoli się uspokajała.

- Wiem – odpowiedziała płaczliwie. – I wiem, że co bym nie powiedziała to ty zostaniesz i będziesz walczyć.

- Zawsze wiedziałam, że jesteś mądrą dziewczyną. Teraz pomyśl, że niedługo to się skończy i wszystko będzie dobrze. Już niedługo się zobaczymy i razem będziemy świętować zwycięstwo. Zaufaj mi.

- Wierzę ci. Wierzę, że już niedługo się spotkamy – odpowiedziała już całkowicie uspokojona, ale nadal spięta. Obie kłamały i obie były świadome kłamstw tej drugiej. Nie mogły być pewne, że zobaczą się jeszcze kiedyś i że wszystko skończy się dobrze, ale aby podtrzymać to dobre choć fałszywe samopoczucie kłamały wzajemnie. Po dłuższej chwili koło nich pojawił się James Potter. Właśnie miał przekazać świstoklik trzeciorocznym Gryfonom. Kolejni uczniowie łapali długi sznur. Na koniec Laura jako jedyna nie trzymała liny.

- Laura – zaczęła Nicole błagalnym tonem.

- Laura jeszcze ty musisz ją złapać, abyście mogli się przenieść – oznajmił James łagodnie. – Zrób to, a my zrobimy wszystko, abyśmy mogli już niedługo spotkać się w tym samym gronie. – Gryfonka jeszcze się wahała, ale już po chwili niepewnie trzymała sznur. Zanim zniknęła z pozostałymi przekazała Nicole bezgłośnie, aby uważała na siebie. Gdy to się stało Nicole zamknęła oczy, aby się nie rozpłakać jeszcze bardziej. Zaraz jednak poczuła silne ramiona, które ją otoczyły. Została przytulona przez swojego ojca. Gdyby mogła wybrać pozostałaby w takiej sytuacji jeszcze przez długi czas, ale mężczyzna musiał zająć się swoimi obowiązkami. Puścił córkę i mrugnął do niej. – Zobaczysz, że wszystko jeszcze będzie dobrze. Słowo Huncwota. – Zasalutował i ruszył do czwartorocznych Gryfonów. Nicole już z delikatnym uśmiechem ruszyła do przyjaciół. Ci uczniowie, którzy postanowili zostać mieli skierować się na razie do swoich Pokojów Wspólnych. W Wielkiej Sali mieli pojawić się równo o godzinie 14:00. O tej godzinie w Hogwarcie mieli zacząć pojawiać się ministerialne siły i cały Zakon Feniksa. Wtedy mieli dostać przydział. Chwilowo wolny czas mieli spędzić na odpoczynku. Nie było sensu, aby spięci czekali na miejscu.

Tymczasem w Wielkiej Sali jeszcze jedna kłótnia sióstr miała miejsce. Gdy Syriusz podszedł do piątorocznych Ślizgonów z kolejną liną jedna z uczennic została szarpnięta przez starszą siostrę.

- Astoria! A ty?! Złap świstoklik, bo zaraz nie zdążysz.

- Nie, Dafne! Czas stanąć po odpowiedniej stronie – oznajmiła pewnie piątoroczna Ślizgonka. – Jeśli ty chcesz uciekać to proszę bardzo, a jeśli staniesz po stronie śmierciożerców to wiedz, że staniemy po dwóch stronach barykady. – Dafne Greengrass po raz pierwszy nie wiedziała co zrobić. Choć ostatnimi czasy poróżniła się z młodszą siostrą to była pewna, że będą trzymały się razem. Miała już swój plan na tę wojnę. Choć idea czystej krwi była jej bliska to nie miała zamiaru stawać po stronie Czarnego Pana. Na to była zbyt dumna.  Chciała się ukryć i przeczekać. Jednym słowem zachować się jak na Ślizgona przystało. Ale jej młodsza siostra po raz pierwszy tak otwarcie się jej przeciwstawiła. Nie sądziła, że kiedykolwiek to się stanie. A jednak wiedziała, że nie zostawi tej małej francy.

- Astoria, łapiesz? – zapytał Syriusz. Odpowiedziało mu tylko kręcenie głowy młodej Ślizgonki. Po chwili piątoroczni Slizgoni zniknęli. Dafne uznała, że czas się opowiedzieć po jakieś stronie.

- Musimy zaczekać w Pokoju Wspólnym – oznajmiła starsza siostra i złapała za dłoń młodszą. – O 14:00 pojawią się tu wszystkie siły, wtedy tu wrócimy. Chodź – nakazała już swoim zwyczajowym wyniosłym tonem. Jej jedyna przyjaciółka Tracy nie mogła uwierzyć w to co widzi. Przewróciła oczami i uznała, że dziewczyna, z którą spędziła ostatnie 6 lat zwariowała. Ona jednak nie miała zamiaru ryzykować. Jako pierwsza szóstoroczna Ślizgonka dotknęła świstoklika.

W Pokoju Wspólnym Ślizgonów było zadziwiająco dużo uczniów, biorąc pod uwagę, że już za kilka godzin mieli walczyć z samym Czarnym Panem. Zauważył to w szczególności Ślizgon z krwi i kości.

- Nadal nie wierzę w to, że aż tylu Ślizgonów chce walczyć z Czarnym Panem – stwierdził sarkastycznie. – Wszystko przez ciebie, Potter.

- Draco, czy ja się wreszcie doczekam, żebyś zaczął mówić mi normalnie po imieniu. Przypominam, że jesteśmy parą – parsknęła Nicole, już uspokojona po pożegnaniu z Laurą.

- Nie przesadzaj. Lubisz to – zaśmiał się i uniósł sugestywnie brew. Siedząc razem wszyscy chcieli się trochę rozluźnić czekając na nieuniknione, dlatego gadali na nieważne tematy i żartowali.

- Tak szczególnie gdy się całujemy i zaczynam się zastanawiać czy, aby na pewno masz na myśli mnie czy mojego brata.

- Bleeee, weź to było słabe! – Mina Dracona wyrażała obrzydzenie, po czym przybliżył się do dziewczyny. – Uwierz mi, że gdy robimy to – pocałował ją – to zawsze mam w głowie ciebie, Nicole – zakończył z bezczelnym uśmieszkiem.

- Jakkolwiek zabawne by nie było obserwowanie was… - zaczęła Camile, ale przerwał jej Blaise.

- Chyba żenujące do wyrzygania. Gdy ja jestem tak blisko ciebie to ten tu od razu rzuca we mnie swoje mordercze spojrzenia – żachnął się.

- Mniejsza z tym – stwierdziła blondynka. – Chodzi mi o to, że jest nas tu dużo, ale powinno być więcej.

- Co masz na myśli? – zapytała Nicole.

- Nie widziałam, żeby Crabbe, Goyle czy Nott zbliżyli się do świstoklika, a nie ma ich tu. Z resztą tak samo Pucey, Higgs i Montague – dodała przyglądając się najstarszym Ślizgonom wśród których brakowało tej trójki.

- Raczej wątpię, że Crabbe czy Goyle chcieliby walczyć z Voldemortem – uznał Samuel. Jego i Vanessy pielęgniarka nie wpuściła do Skrzydła Szpitalnego do ojca, więc z resztą siedzieli w Pokoju Wspólnym. Nicole na dźwięk tych nazwisk wzdrygnęła się. Nadal po tylu miesiącach te wspomnienia potrafiły wracać, szczególnie, gdy w pobliżu byli właśnie Crabbe i Goyle.

- Nie uciekli, to oznacza tylko tyle, że spotkamy się z nimi na polu bitwy. Pewnie już klękają przed Czarnym Panem – warknął Draco przytulając Nicole, gdy zobaczył co z się z nią dzieje. – Ale jesteś pewna, że Teo z nimi nie było? – zwrócił się do Vanessy.

- Tak, z resztą spójrzcie na Pansy. – Wszyscy zwrócili się we wskazanym kierunku. Parkinson krążyła samotnie przed kominkiem i rozglądała się jakby na coś lub kogoś czekała. – Wiecie przecież, że oni ostatnio ewidentnie kręcili ze sobą. Pansy już dawno przyrzekała, że będzie walczyć przeciwko Voldemortowi razem z nami, a do Teodora nigdy nie mogliśmy być pewni. Nigdy nie mówił bezpośrednio o swoich preferencjach.

- Masz rację. Szkoda mi jej – oznajmiła Nicole przyglądając się czarnowłosej zdenerwowanej koleżance. – Ale wiecie nigdy nie sądziłam, że będziemy tu siedzieć i czekać z Dafne. Byłam pewna, że ucieknie.

- Widocznie to Astoria jest dla niej najważniejsza. Szkoda, że na co dzień nie potrafi tego okazać. – Na takich rozmowach minęło im kilka kolejnych godzin. Wreszcie nadeszła ta godzina. Równo o 14:00 pojawili się w Wielkiej Sali. Było tam obecnych wielu dorosłych czarodziejów. Kilku dowodzących aurorów, reszta mobilizowała się na błoniach, cały Zakon Feniksa i wielu chętnych czarodziejów, którzy chcieli wesprzeć sprawę po tej dobrej stronie. Trafili akurat na początek wielkiej kłótni, którą rozpoczęły dwie rudowłose czarodziejki.

- Ginny, co ty tu robisz?! Powinnaś się ewakuować z resztą uczniów! – krzyczała starsza rudowłosa kobieta. Ewidentnie była to matka Weasley’ów. – Jesteś niepełnoletnia! Zabraniam ci walczyć! – Widać było, że jej tyrada już trochę trwa. Ku zaskoczeniu Ślizgonów jeden z nich włączył się do kłótni. Jego przyjaciele nie mogli uwierzyć, że właśnie on podbiegł do Gryfonki i złapał ją za rękę.

- Ginny! Przecież rozmawialiśmy o tym! Miałaś się ukryć z resztą! – wykrzyknął Samuel Snape.

- Gdybyście dali mi coś powiedzieć to może byście usłyszeli wreszcie, że nie mam zamiaru walczyć! – Temperament Ginny wziął górę. Nie mogła siedzieć cicho, szczególnie w takiej chwili. Molly Weasley nie mogła uwierzyć, że jakiś młodzieniec stanął po jej stronie, na dodatek zauważyła na jego szacie ślizgońską naszywkę.

- To po co zostałaś?! – wkurzył się chłopak.

- Bo nie chcę was zostawić! Nie chcę być daleko od mojej rodziny i od ciebie też – dodała już ciszej. – Nie teraz kiedy już więcej możemy się nie spotkać. – W jej oczach lśniły łzy.

- Sam czemu przekonujesz Ginny, żeby nie walczyła? – zapytała delikatnie Vanessa przyglądając się zszokowana bratu. – Przecież Ginny jest świetna w walce i na pewno nam się przyda na polu bitwy. Wszyscy jesteśmy w JP i wszyscy razem będziemy walczyć.

- Vane to nie o to chodzi – zaczęła niepewnie Ginny. – Nie mogę walczyć i ja to wiem. Jeśli dacie mi szanse to wszystko wam wyjaśnię – oznajmiła patrząc hardo na swoją matkę. Ku zaskoczeniu wszystkich przytuliła się do Samuela i schowała twarz w jego szacie. Jednak, gdy zaczęła mówić, wyraźnie było ją słychać. – Pomyślałam, że zostanę, ale nie będę walczyć. Przydam się w szpitalu, będę w stanie wyleczyć większość ran wojennych, przecież tego też się uczyliśmy. Dzięki temu będę na miejscu z wami, a przy okazji nie będę się narażać na pierwszej linii frontu.

- Wiesz przecież, że oni mogą dostać się do lochów. – Tam właśnie na najniższym poziomie organizowany był szpital polowy dla rannych obrońców.

- Wiem, Sam, ale nie mogłam was zostawić – mruknęła.

- Córeczko, choć cieszę się, że nie masz zamiaru wystawiać się do walki, to jednak znam cię i musisz mieć ważny powód, aby nie wykłócać się ze mną o to. – Ginny oderwała się od Sama i spojrzała na matkę. Wyraźnie się zestresowała.

- Mamo, bo ja… Ja nie wiem jak to powiedzieć – jęknęła. Wzięła głęboki wdech, a gdy Sam ścisnął ją za dłoń w pocieszającym geście postanowiła powiedzieć wszystko. – Jestem w ciąży. – Zamknęła oczy nie chcąc patrzeć w oczy matki. Na chwilę zapadła głucha cisza. Zarówno ich przyjaciele obserwowali ich w szoku, jak i rodzina rudowłosej. Molly wyraźnie nie wiedziała jak zareagować, ale po chwili wróciła do siebie.

- Co?! Jak mogłaś być taka nieodpowiedzialna?! To on jest ojcem?! – Wskazała na Ślizgona, który kiwnął głową z pewnym wyrazem twarzy. Vanessa w szoku przyglądała się bratu. Nie wiedziała, że jego i Ginny cokolwiek łączy, a co dopiero coś takiego.

- Molly powinnaś się uspokoić. – Wreszcie do kłótni włączył się pan Weasley. – Przypominam ci, że ty zaszłaś w ciążę z Billem w wieku 16 lat. Ginny, choć nie aprobuję tego co się stało, to teraz najważniejsze jest twoje bezpieczeństwo. Rzeczywiście najlepsze będzie to abyś pomagała w szpitalu. Myślę, że to jest dobry czas, abyś dołączyła do tych co już tam działają – oznajmił łagodnie mężczyzna. Ginny spojrzała na niego z wdzięcznością.

- Dzięki tato. – Podeszła do niego i ucałowała z wdzięcznością w policzek. To samo zrobiła z matką, która zaraz po tym uścisnęła ją mocno. Gdy oderwała się od matki podeszła do Sama. – Uważaj na siebie, błagam – szepnęła po czym pocałowała go mocno, a potem odeszła nie patrząc już na nikogo. Samuel został sam na sam z jej rodziną, która ewidentnie nie patrzyła na niego przyjaźnie. Cała szóstka jej braci zbliżała się do niego obserwując go wrogo. Sytuację uratował Dumbledore, który westchnął ciężko.

- Taka wiadomość zawsze przynosi nadzieję, nawet w takich czasach. Ale teraz musimy zająć się mobilizacją. Siły wroga już niedługo się tu pojawią – oznajmił starzec.

 

***

Cześć.

Zgodnie z obietnicą wstawiam nowy rozdział.

Tak, wiem, że pewnie ciąża Ginny wywoła różne reakcje, więc od razu wytłumaczę skąd taki pomysł.

W JP były osoby niepełnoletnie do których zalicza się właśnie Ginny. A takim właśnie osobom zabronić udziału w wojnie mogli ich rodzice. Jak wiadomo jeśli chodzi o rodziców Ginny, to właśnie jej matka jest pierwszą osobą, która za nic nie pozwoliłaby jej uczestniczyć w takiej walce, natomiast Ginny nie jest osobą, która spokojnie dałaby się ewakuować. Dlatego właśnie ta ciąża, która oddali ją od pola walki, a zarazem jest to coś co sprawia, że Ginny sama z siebie zrezygnowała z walki. To jest właśnie moje wytłumaczenie.

Dziękuję bardzo tej jednaj osobie, która odpowiedziała na moje ostatnie pytanie. Stronę udało się otworzyć i zaczynam tam działać. Tak więc jeśli jest tu ktoś z Poznania, albo ktoś kto lubi popatrzeć na ciasta i torty zapraszam na mój Pociąg do słodkości.

Pozdrawiam,

AniaXXX

poniedziałek, 14 września 2020

Prorok Codzienny 6

Cześć. Dzisiaj jeszcze bez nowego rozdziału. Dziś przychodzę z prośbą do Was. Taka trochę prywata ;)
Chce Was prosić o odpowiedź na jedno pytanie. 
Od jakiegoś czasu noszę się z zamiarem stworzenia strony na FB, na której będę publikować swoje torty i ciasta, a docelowo je sprzedać. Do tego potrzebuje chwytliwej nazwy, która docelowo ma być nazwa mojej cukierni. Choć na razie cukiernie mam tylko w głowie to chcę zacząć budować swoją markę. Wymyśliłam cztery nazwy i ciężko jest mi się zdecydować na jedną. W każdej jest coś co mnie przyciąga. Dlatego jeśli masz ochotę proszę poukladaj je w taki sposób, że jakbyś zobaczył/a 4 cukiernie o takich nazwach to która najbardziej by Cię do siebie zachęciła, od najlepszej do najgorszej. 
Oto moje propozycje:
1. ZatortowAnna
2. Pociąg do słodkości
3. Słodkie zacięcie
4. Wypieki nie z tej Ziemi
Liczę na Was, a w zamian obiecuje rozdział w kolejną niedzielę. Z góry dziękuje za wszystkie odpowiedzi.
Pozdrawiam,
AniaXXX

piątek, 4 września 2020

Rozdział 66

Na jednej z mało uczęszczanych uliczek w Londynie przed wydawać by się mogło pustym placem pojawiła się piątka osób. Trójka z nich była całkowicie zdezorientowana, chwiali się i byli bardzo bladzi.

- Co my tu robimy?! Jak nas przenieśliście?! Ja się na to nie zgadzałem! – Vernon Dursley już po chwili doszedł do siebie i zrobił się cały czerwony ze złości.

- Spokój! – zagrzmiał Remus wiedząc, że inaczej nie uspokoi tego mugola. Po czym wyjął z kieszeni karteczkę. – Przeczytajcie i powtórzcie w myślach – powiedział podając zwitek jako pierwszej Petunii. W następnej chwili przed trójką mugoli ukazał się nieduży domek, którzy natychmiastowo zbladli jeszcze bardziej. – Chodźcie, w środku sobie wszystko wyjaśnimy.

Lily z Remusem ruszyli jako pierwsi, po nich niepewna Petunia, ciągnąc za rękę Dudley’a, za nimi ruszył wyraźnie niezadowolony Vernon. Gdy znaleźli się już w środku przeszli przez przedpokój i znaleźli się w niedużym salonie. Tam trójka Dursley’ów stanęła naprzeciwko Lily i Remusa. Żadne z nich nie wiedziało jak zacząć rozmowę. Wreszcie niespodziewanie odezwała się Petunia.

- Lily, ale jak? – Nic więcej nie musiała mówić.

- W czarodziejskim świecie wszystko jest możliwe – odpowiedziała jej siostra.

- Lily…

- Nie chcę nic więcej słyszeć, Petunio – odezwała się nagle ostro pani Potter. – Musicie tu zostać, jeśli stąd wyjdziecie Voldemort was znajdzie i z dużym prawdopodobieństwem zabije. Ktoś od nas będzie wam dostarczał zapasy. Nie wiem ile to potrwa, ale gdy tylko będzie po wszystkim zostaniecie o tym powiadomieni.

- Ale, Lily… - Petunia nie wiedziała co powiedzieć.

- Petunio, nie wiem czy zobaczymy się kiedyś jeszcze. W naszym świecie zbliża się wojna i wszyscy bierzemy w niej niestety udział. Ale jeśli uda mi się przeżyć to z pewnością odwiedzę cię, a wtedy zrobię wszystko, aby dowiedzieć się dlaczego przez tyle lat w taki sposób traktowałaś mojego syna – zakończyła pewnym głosem, a na twarzy drugiej kobiety pojawił się wyraz strachu i poczucia winy. – Remusie, chodźmy stąd.

Lily chwyciła przyjaciela za rękę i już po chwili zniknęli. Zdążyli jeszcze usłyszeć krzyk Vernona, że nie zgadza się na to, ale ich już to nie interesowało. Nikt tymczasem nie wiedział, że do Hogwartu ze swojej misji nie powrócił Severus Snape.

 

Nicole nieświadoma, że jej rodzice wybrali się na niebezpieczną misję ze spokojem położyła się do łóżka, aby pójść spać. Jednak jej spokojny sen szybko został przerwany. We śnie po raz kolejny ukazała jej się Adrienne.

- Adrienne tak się cieszę, że cię widzę – Nicole, która znowu znalazła się na pograniczu życia i śmierci, szybko podbiegła do blondwłosej dziewczyny, aby ją przytulić na powitanie.

- Witaj, Nicole. Przykro mi, ale dziś nie mamy za dużo czasu. – Mina Adrienne była poważna.

- Stało się coś, prawda? Nigdy nie kontaktujesz się ze mną bez potrzeby.

- Dopiero się stanie. Ale spokojnie daj mi skończyć – powiedziała widząc, że czarnowłosa chce się wtrącić. – Mrok rośnie w siłę. Czarny Pan niedługo wytoczy swoje wszystkie siły. To będzie ostateczna bitwa. Musicie się do niej przygotować.

- Ale jak? Gdzie? Kiedy?

- Nic więcej nie mogę ci przekazać. Przykro mi.

- Ale Adrienne to za szybko. My nie jesteśmy gotowi. My nawet nie wiemy czy na pewno idziemy w dobrą stronę. Przecież Harry…

- Nicole uspokój się – nakazała blondwłosa anielica chwytając młodszą za ramię. – Posłuchaj mnie teraz. Idziecie w dobrą stronę, musisz uwierzyć w siebie, poprowadziłaś swoich przyjaciół w fenomenalny sposób. Harry nigdy bardziej nie będzie gotowy niż jest już teraz. To silny czarodziej, szczególnie teraz gdy ma was wszystkich po swojej stronie.

- To co mamy teraz zrobić? – Głos Nicole był zrezygnowany. W tej chwili jeszcze nie potrafiła uwierzyć w to co próbowała jej przekazać Adrienne.

- Musisz porozmawiać z Dumbledorem. To on jest przywódcą jasnej strony i musi wiedzieć co już niedługo się zdarzy. Wiem, że przez to co zrobił nie zasłużył na twoje zaufanie, ale teraz musisz mu je okazać. Opowiedz mu wszystko co niezbędne, aby uwierzył ci. On musi poprowadzić jasną stronę do bitwy, a Harry musi to wszystko zakończyć. Pamiętaj o tym. Inaczej to się nie uda.

- Dobrze, postaram się – odpowiedziała Ślizgonka. – Ale powiedz mi, czy my mamy jakieś szanse? – Teraz gdy realne zagrożenie było coraz bliżej dziewczyna zaczęła wątpić.

- Nicole uwierz w siebie tak jak ja w ciebie wierzę, i uwierz w swoich bliskich. – Adrienne zaczęła znikać. – Działaj – usłyszała jeszcze Nicole zanim się gwałtownie obudziła. Spojrzała na zegarek. Była 3 nad ranem. Jak najszybciej musiała zacząć działać. Wyskoczyła z łózka, szybko włożyła na siebie pierwsze lepsze ciuchy i skierowała się do drzwi. Przy nich jednak zatrzymał ją szept jednej z przyjaciółek.

- Gdzie idziesz, Niki?

- Vane, nie mam teraz czasu na tłumaczenia. To bardzo ważne.

- Ale co się stało?

- Dziewczyny co jest? – usłyszały zaspany głos Camile.

- Merlinie, jak zawsze nie dacie mi spokoju – Nicole była zła na siebie, że zrobiła tyle hałasu, że obudziła te dwie dziewczyny. Nie chciała, aby reszta ich współlokatorek również przerwała swój sen. – Dobra chodźcie ze mną. W pokoju wspólnym szybko wam to wytłumaczę – szepnęła po czym wyszła, a za nią dwie Ślizgonki.

- To teraz mów – nakazała Camile, gdy były już na miejscu. Pomieszczenie jak zwykle o tej porze było puste, mimo to Nicole najpierw rzuciła zaklęcie wyciszające. Pokrótce szybko opowiedziała im o spotkaniu z Adrienne.

- Teraz chcę iść do rodziców, aby z nimi i Harrym spotkać się z Dumbledorem. Mnie samej pewnie nie wysłucha, ale liczę że z ich wsparciem da się przekonać.

- Masz rację, trzeba to załatwić jak najszybciej, ale po tym co się działo w tym roku nie pozwolimy ci chodzić samej po zamku – oznajmiła Vanessa tonem nieznoszącym sprzeciwu. - Twoi rodzice mają nocną wartę?

- Nie. Zaczynają rano tak jak Remus z Tonks i Syriusz, więc przed resztą ochrony muszę się kryć. Dlatego pójdę sama, im nas mniej tym łatwiej będzie się ukryć – przekonywała panna Potter.

- O nie, nie, nie. Pójdziesz chociaż z Draconem. Vane idź obudzić chłopaków. – Camile nie przerwała wiedząc, że Nicole zaraz zacznie protestować, a Vanessa od razu ruszyła do męskich dormitoriów. – Po pierwsze Draco, by mnie udusił gdybym puściła cię samą, po drugie jest prefektem, więc w razie czego łatwiej będzie mu wytłumaczyć waszą obecność na korytarzach, po trzecie ja również chętnie bym z wami poszła, ale jak powiedziałaś im mniej tym lepiej, po czwarte już się razem szwendaliście po nocach, więc macie doświadczenie, a po piąte nie próbuj protestować.

- Jesteś upartą cholerą – stwierdziła oburzona Nicole, a w tym momencie trójka zaspanych chłopaków została wprowadzona przez Vanessę.

- Co się dzieje? – zapytał nieprzytomny Draco.

- Nie ma czasu na wyjaśnienia. Wszystkiego dowiesz się na miejscu – stwierdziła tylko Nicole po czym złapała go za dłoń i pociągnęła go w stronę wyjścia.

- To może chociaż powiesz mi gdzie mnie ciągniesz? – szepnął Draco, gdy już znaleźli się w zimnym korytarzu.

- Do moich rodziców. A teraz cicho, bo nas złapią. – Nicole nie czekając na reakcję chłopaka skierowała się w stronę tajnego przejścia w lochach. Zanim z niego wyszli Draco złapał Nicole mocniej za rękę, aby nie ruszyła się dalej. Dobrze zrobił, gdyż zaraz na korytarzu, którym mieli przejść, pojawiła się para aurorów. Gdy tylko ich głosy i kroki ucichły ruszyli dalej. Wreszcie stanęli przed drzwiami kwater państwa Potter. Nicole głośno zapukała. Po dłuższej chwili drzwi wreszcie się otworzyły.

- Co wy tu robicie? – James Potter był równie zdezorientowany co Draco, który nadal nie wiedział co się dzieje. Zaraz za panem Potterem w drzwiach pojawiła się Lily. Oboje byli jeszcze w pełni ubrani, gdyż dopiero wrócili z misji.

- Wejdźcie – oznajmiła rudowłosa widząc spięty wyraz twarzy córki. – A teraz powiedz Nicole o co chodzi? – Nicole przedstawiła im dokładnie co usłyszała od Adrienne. Potterowie od razu uznali, że czas zacząć działać.

- Nicole, od razu pójdziemy do dyrektora – stwierdziła przejęta Lily. - Draco ty tu zaczekasz.

- Nie, Lilka – sprzeciwił się James. - Sądzę, że to czas żeby JP pokazało na co ich stać. Będą liczącą się siłą w starciu, które się szykuje. Draco, zbierz przyjaciół, musicie być gotowi na przekonanie Dumbledore’a do siebie. Przypuszczam, że od razu po wieściach od Nicole zwoła spotkanie Zakonu Feniksa. To będzie szansa dla was.

- Pewnie masz rację, Jim. Idź po Syriusza i Remusa. Potem Draco razem z nimi zbierzesz JP, dzięki temu nikt cię nie zatrzyma. Ja pójdę po Harry’ego i obudzę Hermionę, żeby skorzystała z tych fałszywych galeonów. Na razie poczekajcie. Zaraz wrócimy. – Dorośli od razu wyszli.

Tymczasem Draco po ich wyjściu podszedł do Nicole i przytulił dziewczynę.

- Będzie dobrze, zobaczysz – mruknął.

- Przekonujesz mnie czy siebie? – Draco spojrzał w oczy Ślizgonki.

- Nas oboje – odpowiedział i pocałował ją w czoło.

Już chwilę później do kwater weszli Huncwoci z Tonks, a moment po nich Lily i Harry.

- To my idziemy do dyrektora, a wy zbierzcie JP – oznajmiła rudowłosa.

- Jak tylko zostanie zwołane spotkanie Zakonu Feniksa przyjdźcie wszyscy razem – dodał James, po czym czwórka Potterów wyszła z kwater. Szybko dotarli do gabinetu dyrektora niepokojeni przez nikogo. James podał hasło chimerze, więc od razu pospieszyli do gabinetu. Albus Dumbledore gdy zobaczył swoich gości uniósł brwi w wyrazie zdziwienia. Mimo późnej pory mężczyzna nadal był w dzienny stroju.

- Witajcie – oznajmił po początkowym zdumieniu. – Nie chcę być niegrzeczny, ale co tu robicie o takiej porze?

- Wybacz Albusie, ale mamy ważną sprawę. Nicole wszystko ci wytłumaczy – oznajmiła Lily.

- Usiądźcie – zaprosił ich dyrektor, po czym wyczarował cztery wygodne fotele, zaraz po nich pojawiło się pięć filiżanek z parującą herbatą oraz talerz z ciasteczkami. - Częstujcie się. – Nikt jednak nie zareagował. – Nicole co w takim razie masz mi do powiedzenia? – zapytał.

Panna Potter nie czekając na nic więcej zaczęła mówić. Opowiedziała mu o wszystkim. Zaczęła od tego, co spowodowało wysłanie pierwszego listu do dyrektora, jak dowiedziała się kto jest jej biologiczną rodziną, opisała wszystkie spotkania z Adrienne, wyjaśniła o co chodzi z Aniołami Życia, jak doszło do ożywienia Potterów, a skończyła na dzisiejszej rozmowie z Adrienne. Gdy skończyła Dumbledore przez chwilę nic nie mówił, jakby musiał przemyśleć jak ma zareagować.

- Nicole, dziękuję za te informacje. Będą bardzo przydatne. Skonfrontuję to wszystko ze swoim szpiegiem. Teraz powinnaś już wrócić do swojego Pokoju Wspólnego. – Na te słowa zarówno na twarzy Nicole, jak i Harry’ego pojawiło się oburzenie. Dziewczyna wzięła głęboki wdech i zanim ktokolwiek by się odezwał ona zabrała głos.

- Panie dyrektorze, nie przyszłam tu do pana tylko z informacjami – zaczęła. – Przyszłam, bo to pan będzie prowadził całą jasną stronę do tej walki. A zarówno ja, Harry, jak i reszta naszego pokolenia, będzie walczyła z tym samym wrogiem co pan. Nie chcę dać panu samych informacji, jestem tu aby zaproponować panu sojusz. Ja i Harry. I nie tylko my.

- Panno Potter, nie sądzę, aby to był dobry pomysł. Jesteście zbyt młodzi…

- Nie, panie dyrektorze – sprzeciwił się gwałtownie Harry. To był pierwszy raz gdy otwarcie sprzeciwiał się temu mężczyźnie. Do tej pory ten człowiek był dla niego mentorem i jakby legendą. Teraz jednak wiedział co musi zrobić, a Albus Dumbledore do tej pory nie sprawiał wrażenia, aby chciał mu pomóc. – Voldemorta nie będzie obchodziło, że nie mamy siedemnastu lat. Nie interesowało go to, że miałem rok, czy jedenaście lat. Oboje wiemy co muszę zrobić. Z resztą wszyscy to wiedzą. Przepowiednia mówi jasno. To ja muszę pokonać Voldemorta i zrobię to. Przygotowywaliśmy się do tego od wielu miesięcy. I jeśli Voldemort chce to zakończyć to właśnie będzie to dobry moment na zakończenie tego w taki czy inny sposób. – Siwowłosy mężczyzna był w szoku. Nie spodziewał się takich słów po swoim najbardziej lubianym uczniu. Jednak musiał się z nim zgodzić. Skoro Voldemort postanowił stanąć do ostatecznego starcia należało to zakończyć czym prędzej.

- Albusie, moje dzieci mają rację – wtrącił się James. – Oni i ich przyjaciele już nie raz pokazali, że potrafią walczyć ze śmierciożercami. Ostatnie dwie bitwy w Hogsmeade zostały zwyciężone w dużej mierze dzięki nim. Teraz nie ważne jest to czy są pełnoletni czy nie. Najważniejsze jest to czy potrafią walczyć, a zapewniam cię, że oni są do tego przygotowani. Od kilku miesięcy ćwiczą wszystko co tylko może im się przydać i jak widzieliśmy już wcześniej idzie im to bardzo dobrze. Oboje dobrze wiemy, że teraz każda różdżka będzie na wagę złota.

- Chętnie posłucham coś więcej o tej grupie młodzieży, która tak dobrze radzi sobie z walką, ale teraz muszę skonfrontować informację od Nicole z Zakonem. Musimy opracować plan działania. – Dyrektor próbował spławić młodych Potterów i zająć się tym problemem później.

- Albusie, nie. – Lily sprzeciwiła się otwarcie dyrektorowi. – Owszem zwołanie teraz spotkania Zakonu jest bardzo dobrym pomysłem, ale oni też będą w tym uczestniczyć. W końcu tylko dzięki Nicole mamy tak wiele informacji, i co z bólem muszę stwierdzić to Harry odegra w tej wojnie decydującą rolę. A my, również dzięki Nicole, w porównaniu do ciebie, wiemy jak pokonać Voldemorta. – To była jedyna informacja, którą przemilczała młoda Ślizgonka, wiedząc, że jeśli Dumbledore od razu dostanie wszystkie informacje, to nie będzie chciał z nimi współpracować.

- Co masz na myśli, Lily?

- Dowie się pan tego na spotkaniu Zakonu Feniksa – odpowiedziała mu rudowłosa. – Na którym obecni będą Nicole i Harry. – Lily specjalnie nie mówiła o reszcie JP, którą mieli przyprowadzić Syriusz z Remusem, wiedząc, że dyrektor ponowi dyskusję nie chcąc się z tym zgodzić.

- Dobrze – oznajmił pokonany dyrektor. Był zaintrygowany tym co jeszcze ma mu do powiedzenia ta rodzina. Uniósł różdżkę, aby wyczarować mówiącego patronusa, który miał zwołać wszystkich członków Zakonu Feniksa na spotkanie. Już chwilę później do gabinetu zaczęły napływać pierwsze osoby. Po piętnastu minutach obecni byli już prawie wszyscy. – James, gdzie są Syriusz, Remus i Nimfadora?

- Za moment będą – zapewnił mężczyzna.

Wreszcie w gabinecie pojawił się nawet minister magii, który zabrał ze sobą Amelię Bones i Richarda Jonesa, głównodowodzącego aurorów. Zaraz po nich pojawiła się trójka nieobecnych, a z nimi cała grupa JP.

- Co oni tu robią? – zagrzmiał Dumbledore.

- To spotkanie Zakonu, czy lekcje dla gówniarzy – mruknął Moody niezadowolony obserwując uczniów, szczególnie Ślizgonów.

- Oni są grupą, która będzie się liczyć w zbliżającej się wojnie. Wysłuchajcie ich – oznajmił James.

- Ja bardzo chętnie ich wysłucham – odezwał się głównodowodzący. – Jeśli wojna rzeczywiście zagląda nam w kieszeń to chcę stanąć w walce obok tych młodych ludzi, którzy już wiele nam pokazali. – Auror nadal był pod wrażeniem tego czego JP dokonało w obu bitwach w Hogsmeade.

- W takim razie co chcecie nam powiedzieć – wtrącił się Kingsley. Jako minister magii postanowił dać szansę uczniom.

- Nicole – zachęciła ją matka.

Nicole po raz kolejny podjęła historię. Pominęła zaangażowanie Adrienne we wszystko, gdyż nie chciała rozprzestrzeniać informacji o Aniołach Życia tak szerokiemu gronu.

- Dziś w nocy dostałam informację o tym, że zbliża się ostateczne starcie z Voldemortem. To starcie zbliża się bardzo szybkimi krokami.

- Skąd takie informacje? – zapytał Kingsley.

- Panie ministrze to nie są ogólnodostępne informacje. Jeśli będzie się pan upierał to przedstawię panu moje źródło, ale nie przy wszystkich – odpowiedziała ze spokojem Nicole.

- Teraz to nie ważne. Wierzę ci. Rozumiem, że obecność was wszystkich oznacza, że chcecie uczestniczyć w tym ostatecznym starciu?

- Tak, panie ministrze – wtrącił się Harry. – Od początku roku szkolnego my szkolimy się w walce, a wy już mogliście się o tym przekonać. Poza tym już od dłuższego czasu pracujemy nad sposobem ostatecznego zniszczenia Voldemorta.

- Czy udało już się wam coś osiągnąć? – zapytał zainteresowany Richard.

- Owszem – podjęła Nicole. – Znaleźliśmy informacje o tym, że bardzo możliwe jest to, że Voldemort połączył swoją duszę z wężem Nagini. To starożytny rodzaj magii. Jedyny sposób zabicia czarodzieja, który połączył swoją duszę ze zwierzęciem jest wyczarowanie zaawansowanego patronusa, a jedyną osobą, która jest w stanie wyczarować na tyle silnego patronusa, który pokonałby Voldemorta jest Harry. Nie jest jednak w stanie zrobić tego sam. Tylko ze wsparciem bliskich i tych, którzy rzeczywiście są po jego stronie.

- W jaki sposób możemy udzielić ci wsparcia Potter? – Minister postanowił zaufać tym nastolatkom. Nie miał do nich takich obiekcji jak Dumbledore. Prawda była taka, że rzeczywiście byli młodzi, ale wiedział, że wojna ich nie pominie.

- Zaawansowanego patronusa można wyczarować dzięki inkantacji Expecto Patronum Elementa. Już od wielu miesięcy ćwiczymy to zaklęcie. Zawsze wyglądało to w taki sposób, że mój patronus wchłaniał każdego wyczarowanego patronusa, dzięki czemu stawał się on silniejszy. Za każdym razem gotował się on do działania, ale nie miał celu, który mógłby zaatakować.

- Zaprezentujcie – rozkazał głównodowodzący.

Harry uniósł różdżkę i już chwilę później w gabinecie pojawił się iskrzący jeleń, za nim zrobiła to Nicole, jej kobra szybko wchłonęła się w jelenia. To samo stało się z łanią i jeleniem ich rodziców, psem Syriusza, wilkiem i wilczycą Remusa i Tonks. Do nich dołączali kolejni uczniowie z JP. Jedynie Draco wycofał się odrobinę i nie dołączył do prezentacji. Z każdym kolejnym patronusem jeleń Harry’ego rósł i drobił w miejscu jakby gotując się do działania. Gdy wszyscy poza Draonem z JP dołączyli do Harry’ego przerwali zaklęcie. Byli dumni z siebie i z Harry’ego, który był na tyle silny, aby utrzymać tak mocne zaklęcie. Zarówno minister, głównodowodzocy auror, jak i Dumbledore byli pod wrażeniem.

- W tej sytuacji chyba dla wszystkich jest jasne, że ci uczniowie doszli do tego do czego my nie mogliśmy dojść przez lata. I choć nie chcę narażać tak młodych ludzi, bez nich, a szczególnie bez pana Pottera nie poradzimy sobie z ostatecznym pokonaniem Voldemorta. – Ta krótka przemowa ministra dotarła do wszystkich obecnych, a większość poparła go w pełni. W tej sytuacji również Dumbledore musiał się z nimi zgodzić. – Nicole, Harry, wszyscy tu obecni w tym krótkim czasie, który nam został, postaramy się przyswoić tego zaawansowanego patronusa. Na koniec spotkania poproszę was o przekazanie nam jak największej ilości wskazówek, które mogłyby nam pomóc w nauce. – Minister uznał, że w zasadzie w tym wszystkim bardzo zabawne będzie to, że na stare lata przyszło im będzie się uczyć od młodzieży.

- Myślę, że w takiej sytuacji będziemy zmuszeni zezwolić na udział w tej wojnie wszystkim uczniom od piątego roku, którzy będą chcieli walczyć – oznajmił dyrektor. – Dzięki obecnej tu pannie Potter wiele już wiemy na temat planowanego ataku, ale z działaniem chciałbym poczekać do powrotu Severusa. Myślę, że dzięki niemu będzie szansa na poznanie pewniejszych ram czasowych planowanego ataku. Liczę, że do dzisiejszego wieczora Severus pojawi się w Hogwarcie.

Severus Snape jednak przez kolejne trzy dni nie powrócił ze swojej misji.

 

***

Jejku przez te dwa miesiące tyle rzeczy się u mnie działo. Przeprowadzka, gorący urlopowy okres w pracy, urlop i wakacje, a z każdym takim dniem coraz ciężej było zasiąść do Worda. Ale wreszcie się udało, dlatego jak tylko udało mi się napisać ten rozdział to od razu Wam go wstawiam.

W każdym razie zapraszam do czytania.

Pozdrawiam,

AniaXXX