poniedziałek, 2 listopada 2020

Rozdział 68

Wybiła godzina 14:00. W Hogwarcie pojawiło się większość sił dobra, przygotowania ruszyły pełną parą. Dowodzenie objęli dyrektor Hogwartu Albus Dumbledore, minister magii Kingsley Shacklebolt oraz głównodowodzący aurorów Richard Jones. Do sił Hogwartu dołączyli nie tylko aurorzy oraz cały Zakon Feniksa, ale także mieszkańcy Hogsmeade, część magicznych stworzeń, czy też uczniowie i nauczyciele Beauxbatons, którzy mieli korzenie, albo bliskich przyjaciół w Anglii. W ten sposób w Wielkiej Sali pojawili się Damien i Fleur Delacour’owie, a także ich kilku francuskich przyjaciół, przedstawiciel centaurów, który ogłosił, że ich rasa weźmie udział w zbliżającym się starciu, kilku goblinów, skrzaty domowe Hogwartu, oraz około dziesięciu wilkołaków, których udało się przekonać dzięki Remusowi, a w Zakazanym Lesie czekał przyrodni brat Hagrida, olbrzym, którzy miał włączyć się do walki jeśli i po stronie Czarnego Pana pojawią się olbrzymy. W tej chwili grupa wilkołaków stała pod ścianą w najbardziej oddalonym od wszystkich kącie i popijali wywar tojadowy, aby w trakcie dzisiejszej pełni mogli być jak najbardziej świadomi. Remus co jakiś czas podchodził do nich, aby podnieść ich na duchu, był jedyną osobą, która w tej chwili ich rozumiała. Damien Delacour krążył między rodziną Weasley’ów oraz znajomymi uczniami, a często także nieznajomymi żartując sobie z nimi i rozładowując atmosferę. Nicole bardzo drażniło jego zachowanie, bo wiedziała, że to nie czas na żarty. Z resztą nie tylko to ją drażniło. Czuła, że nie może się uspokoić, choć sama nie wiedziała czym było to spowodowane. W międzyczasie Richard Jones dzielił ich na grupy i przydzielał do różnych miejsc. W pierwszym szeregu stanąć miała większość aurorów, zaraz za nimi Zakon Feniksa, od strony Zakazanego Lasu wspierać ich miały centaury ze swoimi łukami, a wejścia do zamku bezpośrednio bronić miało JP. Ron Weasley nie mógł uwierzyć, że tak ważne zadanie zostało przydzielone tylu Ślizgonom. Reszta uczniów Hogwartu, nauczyciele, uczniowie Beauxbatons oraz mieszkańcy Hogsmeade zostali podzieleni na trzy grupy, które miały stanąć na trzech wieżach Hogwartu. Skrzaty miały pilnować wejścia do lochów, gdzie urządzany był szpital polowy, do którego cały czas napływali uzdrowiciele z Munga. Natomiast tych kilku goblinów oraz wilkołaków, którzy postanowili dołączyć do walki, mieli stanąć przy Zakonie Feniksa. Gdy już wszyscy dostali swój przydział, podzieleni na grupy mogli się odprężyć. Skrzaty roznosiły napoje oraz prowiant, aby przed walką mogli się posilić. Rodziny i przyjaciele skupiali się w jednym miejscu i próbowali spędzić ze sobą być może ostatnie wspólne chwile. Na twarzy Harry’ego widać było spięcie, jednak czerpał on z tych chwil, natomiast Nicole wciąż była niespokojna. Chciała choć przez chwilę pobyć sama, jednak wciąż ktoś ją zagadywał. Wreszcie nadszedł jej moment. Do starszych Potterów i Syriusza podszedł akurat Alastor Moody, który chciał z nimi coś omówić, Remus rozmawiał z innymi wilkołakami, Harry’ego rozmową zajęła Hermiona, młodzi Snape’owie byli u wciąż nieprzytomnego ojca, a do Dracona i Camile podeszła matka. Gdy Nicole zauważyła, że wreszcie nikt się nią nie interesuje wymknęła się z Wielkiej Sali, a potem skierowała się do Pokoju Wspólnego Ślizgonów. Dzięki skrótom wyminęła skrzaty, które już pilnowały wejścia do lochów. Gdy znalazła się w swoim dormitorium odetchnęła głęboko. Usiadła na brzegu swojego łóżka, po drodze chwytając wciąż nienaprawioną kulę śnieżną, którą jako dziecko dostała od swoich francuskich rodziców. Przypomniała sobie jak to się stało, że kula pozbawiona została wody. Sama ją rozbiła po wydarzeniach z zeszłego lata, kiedy to nie mogła poradzić sobie z torturami, gwałtem i niespodziewanym odzyskaniem rodziców. Pamiętała swoje zagubienie, rozpacz i ból, i wiedziała, że nie chce się tak więcej czuć. Wciąż trzymając figurkę w dłoniach zamknęła oczy i przywołała swoją magię. Niemal natychmiast usłyszała w głowie delikatny głos Adrienne. Nicole, jesteś silna. Poradzisz sobie, tylko w to uwierz. Nicole delikatnie uśmiechnęła się. Jej mentorka zawsze potrafiła podnieść ją na duchu.

- Boję się - mruknęła niemal nieświadomie. W takie sytuacji każdy się boi, i to nie jest nic złego. To nie sprawia, że jesteś słaba, wręcz przeciwnie. Zajrzyj w głąb siebie i odnajdź tę siłę. Nicole wzięła głęboki wdech i przestała myśleć. Mocniej zacisnęła powieki i przypomniała sobie wszystkie poprzednie spotkania z Adrienne. To one napełniały ją siłą, gdy sama nie mogła sobie z czymś poradzić. Wreszcie to poczuła, zacisnęła dłonie na kuli śnieżnej i otworzyła oczy. Figurka rozbłysła jasnym światłem, a moment później wydarzyło się coś w co Nicole nie mogła uwierzyć. Kula śnieżna powoli napełniała się wodą, aż wreszcie wyglądała jak dawniej. Na ten widok po twarzy Ślizgonki popłynęła łza wzruszenia. Nicole odetchnęła i wyszła z dormitorium z delikatnym uśmiechem i pewnością w oczach. Gdy dotarła do Wielkiej Sali tam panowało małe poruszenie. Jej bliscy zdenerwowani kręcili się po pomieszczeniu jakby kogoś szukając. Domyślała się, że to o nią chodziło. W końcu znikła bez słowa na dobre pół godziny. Pierwszą osobą, która ją zauważyła była Camile.

- Nicole! Gdzieś ty była?! – podbiegła do niej z resztą przyjaciół i jej rodziną.

- Musiałam pomyśleć – odparła spokojnie.

- Teraz?! – rozległo się z wielu gardeł.

- A nie mogłaś chociaż powiedzieć, że gdzieś idziesz? – zapytał pochmurny Draco.

- Pewnie mogłam – mruknęła. Nie chciała się z nimi teraz kłócić, więc wolała przytaknąć. – Potrzebowałam chwili samotności. To był chyba ostatni moment na to – mruknęła niepewnie.

Na szczęście dla Nicole przerwało im pojawienie się mówiącego patronusa przesłanego od jednego z aurorów, który został oddelegowany do obserwowania okolic Hogwartu i wypatrywania wroga.

- Pojawili się na stacji w Hogsmeade i stamtąd ruszyli główną ścieżką miasteczka. Pierwsza grupa do Hogwartu powinna dotrzeć już w ciągu pół godziny. Siły wroga liczą około pięć setek śmierciożerców i po jednej setce wilkołaków, inferiusów i dementorów. Prawdopodobnie nie ma wśród nich jeszcze Sami-Wiecie-Kogo i jego Wewnętrznego Kręgu. – Niedźwiedź-patronus złożył raport przed Ministrem Magii. W oczach wszystkich, którzy to słyszeli przemknął cień strachu. Ich było zdecydowanie mniej. Trzy setki aurorów, pięćdziesięciu członków Zakonu Feniksa, jedna setka centaurów, około trzydziestu goblinów, tuzin wilkołaków oraz niecała setka uczniów i nauczycieli Hogwartu, przyjaciół z Beauxbatons oraz mieszkańców Hogsmeade i jeden olbrzym. Na dodatek nie mogli być pewni czy Voldemort nie trzyma jeszcze czegoś w zanadrzu.

- Uwaga, wszyscy na pozycje! – zagrzmiał głos Richarda Jonesa. Aurorzy ruszyli jako pierwsi, potem Zakon, a po nich JP. W tę ostatnią grupę wmieszał się Damien Delacour, od początku chciał być w centrum walki, zamiast chować się za murami wież Hogwartu. Wreszcie dotarli do Sali Wyjsciowej, a po przekroczeniu wielkich drzwi JP od razu zaczęło się organizować. Jednak zanim podzielili się na swoje trzy stałe grupy nastąpiła ostatnia chwila na słowa wsparcia, a w oczach niektórych widać było także chęć pożegnania. Nicole szybko odnalazła Dracona. Stanęli naprzeciwko siebie, jak najbliżej szukając kontaktu. Draco złapał ją delikatnie za twarz i wpił się mocno w jej usta. Nicole czuła w tym geście frustrację, niemoc i strach, ale także ogrom miłości, którą do niej czuł. Wreszcie przerwali pocałunek, a chłopak oparł swoje czoło o jej, nadal trzymając w dłoniach jej twarz.

- Masz na siebie uważać – nakazał pewnie. – Masz trzymać się z daleka od centrum walk i uciekać jeśli będzie źle. Do cholery jesteś Ślizgonką i pamiętaj o tym – zakończył z mocą.

- Draco, przecież oboje wiemy, że ani ja, ani ty nie będziesz trzymał się od tego z daleka. Będziemy w centrum wydarzeń, ale będziemy tam razem. Damy radę! – Nicole puściła mu oczko i cmoknęła go w nos.

- Coś ty ze mną zrobiła, Potter – żachnął się i ponownie ją pocałował. – Pamiętaj, że chcę to jeszcze powtórzyć – stwierdził, gdy skończyli.

- I zrobisz to nie raz – zaśmiała się ze łzami w oczach. Wreszcie oderwali się od siebie. Nicole od razu znalazła wzrokiem Harry’ego, który właśnie przytulał Vanessę. Oni również po chwili oderwali się od siebie. Rodzeństwo Potter szybko znalazło się obok siebie.

- Nicole, błagam uważaj na siebie – oznajmił Gryfon.

- I vice versa Harry – odpowiedziała mu. – Pamiętaj, że jesteśmy z tobą. Razem damy radę. – Nicole posłała bratu pokrzepiający uśmiech, a on w zamian poczochrał ją po głowie.

- Damy radę – przytaknął i westchnął.

Za Potterami Draco podchodził właśnie do swojej siostry, która chyba przykleiła się do Blaise’a. Blondyn nie przejmując się niczym palnął przyjaciela w głowę.

- Może dalibyście już spokój – mruknął.

- Stary, to może być mój ostatni pocałunek, a ty mi odbierasz tę chwilę radości – odparł mu Zabini z szerokim uśmiechem.

- Masz przeżyć dupku – warknęła Camile.

- To jasne jak słońce. – Blaise mrugnął do blondynki.

- Ty też Draco – dodała poważniej. – Uważaj na siebie – poprosiła.

- Ty też – odpowiedział jej brat, a potem cmoknął ją w czoło.

- Musimy się zorganizować – przerwała im Hermiona z niepokojem na twarzy.

- Masz rację – przytaknęła Nicole, ale zaraz odwróciła się do wejścia przez które właśnie przemknęła kolejna osoba, która otrzymała inny przydział.

- Damien? – zdziwiła się. – A ty nie powinieneś być w wieży zachodniej?

- Powinienem, ale chyba nie sądzisz, że będę się krył za murami, kiedy wiem, że tutaj będzie lepsza zabawa. – Nicole na te słowa prychnęła.

- Nie ma sensu żebyś teraz wracał, więc zostań. Staniesz w trzeciej grupie zamiast Ginny.

- Nie ma szans żebyś zmusiła mnie do powrotu, amour – stwierdził, a następnie posłał jej całusa. Nicole widząc minę Dracona i nie chcąc dopuścić do walki jeszcze zanim ta właściwa się zacznie, szybko zarządziła, że czas najwyższy, aby podzielili się na grupy.

Na samym środku przed wejściem ustawiła się jedna grupa z Draconem i Harrym na czele, po prawej ustawiła się grupa, w której była Nicole, a po lewej Grupa z Samem i Damienem. Krok przed każdą z grup stali ich tarczowi, natomiast delikatnie za nimi uzdrowiciele. Stali tak spięci i czekali. Niedługo później zaczęli słyszeć krzyki. To pierwsi śmierciożercy zbliżali się. Wreszcie stanęli blisko bram Hogwartu zostawiając kawałek przestrzeni między sobą, a bramą. Kolejne pół godziny zajęło całej grupie ustawienie się przed Hogwartem. „Dobrych” i „złych” dzieliła tylko ogromna brama. Obie grupy stały i czekały. Na czele aurorów i Zakonu Feniksa stała dowodząca trójka. Na razie chroniły ich magiczne bariery, a śmierciożercy nie robili nic, aby je przebić. JP za sobą nagle usłyszeli kolejne skrzypienie drzwi wejściowych. Nie mogli uwierzyć w to, kogo zobaczyli.

- Tato! – wykrzyknęło rodzeństwo Snape. To Severus Snape wyszedł z zamku najwyraźniej poskładany w całość przez madame Pomfrey. Nauczyciel napiętym wzrokiem spojrzał na swoje dzieci.

- Uważajcie na siebie – mruknął i ruszył w stronę większej grupy. Wreszcie dotarł do nich i stanął niedaleko Huncwotów oraz Lily.

- Severusie! – wykrzyknęła zaskoczona rudowłosa. – Cieszę się, że cię widzę, ale chyba nie powinno cię tu być.

- Dziękuję Lily, ale to nie jest odpowiednia chwila, żebym leżał w łóżku, poza tym Popy poskładała mnie w całość – odpowiedział oschle.

- No to damy im popalić, co nie Smarku? – odezwał się James z wesołym uśmiechem, na co Mistrz Eliksirów tylko prychnął, a Lily zaczęła się zastanawiać czy jej mąż kiedyś dorośnie. Kolejne dziesięć minut minęło im na słuchaniu wrzasków i obelg śmierciożerców i wilkołaków. Oni sami nie dali się prowokować i stali w ciszy. Wreszcie to przerwało im pojawienie się kolejnej grupy za bramami. Na miejsce deportował się Wewnętrzny Krąg i sam Lord Voldemort. Łysy, beznosy, wysoki mężczyzna stanął po środku i natychmiast został otoczony przez swoje najbliższe sługi. Po prawej miał Bellatrix Lestrenge, a po lewej Lucjusza Malfoya.

- Dumbledore – zaczął swoim wysokim upiornym głosem Czarny Pan. – Widzę, że wydaje ci się, że obronisz się przede mną – zaśmiał się bez grama wesołości. – Myślisz, że mocniejsze osłony wam pomogą – zadrwił, po czym płynnym ruchem uniósł różdżkę, z której wyleciał czarny promień, który uderzył w niewidzialne osłony Hogwartu. Dumbledore szybko podjął wyzwanie, wyczarował biały promień, który dotarł do osłon i wzmacniał je. Jako dyrektor Hogwartu jego osłony miały najmocniejszą siłę. Obaj czarodzieje utrzymywali swoje promienie walcząc o przewagę, chwila zawahania mogła dać przewagę przeciwnikowi. Po dobrym kwadransie Dumbledore’owi zaczęła drżeć ręka trzymająca różdżkę, ku jego nieszczęściu dostrzegł to Voldemort, który zaśmiał się szyderczo i włożył jeszcze więcej mocy w swoje zaklęcie. To wreszcie spowodowało nieuniknione. Osłony opadły, połączenie czarnego i białego promienia roznieciło burzę iskier, a pokonany Dumbledore opadł na kolana. Czarny Pan czym prędzej różdżką otworzył bramy i przywołał do siebie zmęczonego dyrektora Hogwartu. Wewnętrzny Krąg otoczył ich i wyczarował wokół siebie ochronną kopułę. Ich Pan nie życzył sobie, aby coś mu przeszkodziło. Obrońcy Hogwartu nie mogli uwierzyć, że tak łatwo Dumbledore został pokonany, czekali teraz na najgorsze. Reszta śmierciożerców także nie ruszała się z miejsc. Mieli czekać na rozkaz do ataku i wiedzieli, że taki nastąpi po ostatecznym pokonaniu Dumbledore’a. Siwowłosy mężczyzna nadal na kolanach klęczał przed swoim największym wrogiem, który teraz napawał się swoim pierwszym zwycięstwem.

- Kto by pomyślał, że sam Albus Dumbledore będzie klękał przede mną, przed wielkim Lordem Voldemortem! – Nie czekając na więcej wykrzyknął – Avada Kedavra! – Zmęczony starzec nie był w stanie nawet unieść swojej różdżki w obronie. Wszyscy obrońcy wciągnęli głęboko powietrze nie wierząc, że to się dzieje naprawdę, a Czarny Pan roześmiał się z triumfem. Wewnętrzny Krąg opuścił ochronną kopułę i wraz ze swoim panem teleportował się. Jednak zanim to się stało reszta śmierciożerców usłyszała sygnał.

- Do ataku! – wykrzyknął niemal radośnie Voldemort. Hogwarta zalała wielka grupa śmierciożerców wspierana przez wilkołaki i inferiusy. Czarny Pan ze swoimi najbliższymi sługami pojawił się na obrzeżach Zakazanego Lasu od strony Hogsmeade. Ich plan zakładał, że czekają tam razem z dementorami, aż pierwsza zmasowana grupa przetrzebi siły wroga. Gdy obrońcy zmęczą się walką do akcji wkroczą dementorzy, a zaraz za nimi Wewnętrzny Krąg. Voldemort nie wierzył, że po takiej ilości śmierci wokół siebie będą oni w stanie bronić się przez dementorami. Wtedy właśnie do walki wkroczą jego najlepsi, najwierniejsi słudzy, razem z nim samym. Wtedy zabiją wszystkich, którzy staną mu na drodze do Harry’ego Pottera i do objęcia władzy nad Hogwartem. A nawet gdyby coś w trakcie nie poszło po jego myśli w Zakazanym Lesie czekała trójka olbrzymów, którzy tylko czekali na rozkazy.

***

Cześć,

mam nadzieję, że mimo, że historia przyspieszyła i zbliża się ku końcowi to nadal ciekawią Was ostateczne losy Nicole i reszty jej towarzyszy.

Rozdział ten miał być już co najmniej dwa tygodnie wcześniej z tego względu, że przez nie całe trzy ostatnie tygodnie siedziałam na kwarantannie i miała baaardzo dużo czasu wolne. Niestety za pisanie wzięłam się na sam koniec laby. Mam nadzieję, że kolejny będzie szybciej.

Pozdrawiam i życzę miłego czytania.

AniaXXX


8 komentarzy:

  1. Super rozdział.
    Mam nadzieję że nie każesz nam czekać tak długo na następny jak na ten...

    OdpowiedzUsuń
  2. rozdział super. z niecierpliwością czekam na następny

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny rozdział, na prawdę warto było czekać!

    OdpowiedzUsuń
  4. My chcemy kolejny rozdział!!!

    OdpowiedzUsuń
  5. Witam historia wciągnęła mnie od pierwszych rozdziałów. Kiedy następny rozdział?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wreszcie udało mi się zasiąść do dalszej części, więc jest szansa, że już niedługo.
      Pozdrawiam,
      AniaXXX

      Usuń
    2. Po tak długim czasie wreszcie się udało. Zapraszam na rozdział 69. Pozdrawiam, AniaXXX

      Usuń