niedziela, 28 listopada 2021

Rozdział 70

Vanessa i Sam w jednej chwili pojawili się przy wyjącym z bólu Severusie. Chłopak uklęknął przy ojcu, nie wiedząc jednak jak mu pomóc. Chwycił go mocno za przedramiona jakby to miało powstrzymać mroczną klątwę, która rozprzestrzeniała się w ciele byłego śmierciożercy. Mroczny znak okazał się nie tylko sposobem na komunikowanie się ze swoimi sługami, ale też zwiastował ich upadek po śmierci Czarnego Pana. Jakby to była zemsta za to, że to oni przegrali. Voldemort sam przyczynił się do upadku swojej armii. Vanessa nie mogła uwierzyć w to co widzi. W to, że ojciec z zewnątrz surowy i chłodny, a jednak dający jej poczucie bezpieczeństwa i wrażenie, że obroni ją przed każdym złem, teraz cierpiał za swoje dawne grzechy, a ona nie mogła odwdzięczyć się za jego miłość okazywaną jedynie jego dzieciom. Nie chciała w to wierzyć, wpadła w szał.

- Zróbcie coś! On był szpiegiem! On ratował wasze dupy w zamian dostając tylko tortury! – wrzeszczała ile sił w płucach. – Odwdzięczcie się! To on przekazywał wam wszystkie plany tej gnidy! Do kurwy nędzy on się narażał! On! Nie wy! Niech ktoś coś zrobi! – W Wielkiej Sali słychać było tylko wrzaski Vanessy i śmierciożerców, którzy umierali w wielkim bólu. – Harry! – dziewczyna podbiegła do Pottera i zaczęła okładać go pięściami. - Zrób coś! Pokonałeś Voldemorta! Uratuj go teraz! Błagam Harry! Jeśli mnie naprawdę kochasz pomóż mu! – Każde zdanie wykrzyczała mu w twarz, a on nie mógł znieść bólu ukochanej.

- Vane nie mogę. Nie wiem jak – jęczał próbując ją objąć, aby się uspokoiła.

- Możesz, ale nie chcesz! Nienawidzisz go! Jest ci na rękę, że on umiera w mękach! – Ślizgonka nie kontrolowała już co do niego krzyczy. Próbowała wykrzyczeć swój ból, ale to nic nie dawało.

- Vane, to nie prawda, przecież wiesz – mruczał jej do ucha gdy wreszcie zaczęła opadać z sił i mógł ją objąć. Vanessa już nie krzyczała teraz płakała rozdzierająco. – Kocham cię, ale nie wiem jak, nie umiem mu pomóc. – Harry pragnął by dziewczyna uwierzyła w jego słowa. Wszyscy dookoła obserwowali ich zszokowani. Wiedzieli, że Snape był szpiegiem, walczył po ich stronie, więc nikt nie chciał, aby umierał. Swoją pracą szpiega odpokutował wszystkie swoje grzechy, teraz nie życzyli mu śmierci.

- Harry, możesz! – Nicole doskoczyła do nich i szarpnęła brata za ramię. Para i Samuel wciąż trzymający cierpiącego ojca spojrzeli na nią z nadzieją. Jej oczy wypełnione były łzami, ale na twarzy widniała pewność. – Pierwotny patronus! Pamiętasz?! Pokona każde zło, ale ochroni dobre serce.

- No tak. Tak pokonaliśmy Voldemorta – odpowiedział patrząc na Nicole z niezrozumieniem jakby chciał zapytać – No i co z tego?

- No właśnie, a mroczny znak to efekt połączenia duszy z wężem. To dzieło Voldemorta. Wierzę, że pierwotny patronus tak samo jak pokonał Voldemorta, tak i pokona klątwę w żyłach Snape’a, jednocześnie jego samego chroniąc. – Nicole mówiła z pewnością, choć sama nie wiedziała skąd się to bierze.

- A co jeśli to się nie uda. Patronus może go zniszczyć, tak jak Voldemorta. W końcu w nim poprzez mroczny znak obecna jest czarna magia, wiesz że tak się może… - jednak odpowiedź Harry’ego zatrzymała Vanessa kładąc mu dłoń na ustach, po czym pocałowała go wkładając w to całe uczucie, które do niego żywiła.

- Zróbmy to, proszę – błagała po skończonym pocałunku ze łzami swobodnie płynącymi z jej oczu. – Gorzej nie będzie.

- Harry, najważniejsza jest intencja – dalej przekonywała Nicole, choć wiedziała, że jej przyjaciółka już poradziła sobie z niepewnością młodego Pottera. Gryfon chwycił mocniej różdżkę i celując nią w stronę Snape’a spojrzał jeszcze raz na dziewczynę w swoich ramionach.

- Expecto Patronum Elementa – zawołał. I znowu najbliżsi zbliżyli się do nich dołączając do czarnowłosego czarodzieja. Nawet James i Syriusz powtórzyli zaklęcie nie czując do cierpiącego mężczyzny nienawiści, a współczucie połączone z szacunkiem i zaczątkiem sympatii. Co ta wojna robi z ludźmi. Gdy jeleń wchłonął się w ciało Mistrza Eliksirów, ustał jego krzyk, ciało uniosło się wyrywając się z ramion Samuela, a następnie wszystkich poraziło niezwykle jasne światło, więc czym prędzej pozasłaniali twarze. Gdy wszystko wróciło do normy Severus leżał na podłodze z rozpostartymi ramionami. Ku uldze wszystkich, a szczególnie młodych Snape’ów, wyraźnie widać było ruch klatki piersiowej mężczyzny. Oddychał. Jego ramie było czyste, zupełnie jak w młodości zanim podjął głupią decyzję o przystąpieniu do Czarnego Pana. Reszta śmierciożerców tak bardzo oddanych Voldemortowi, że walczyli do samego końca w imię jego idei właśnie w tej chwili stracili duszę. Mroczny znak tak jak pocałunek dementora wyssał z nich duszę. Vanessa chciała uścisnąć Harry’ego mocno z wdzięczności, ale ten właśnie w tej chwili osunął się na kolana. Zemdlał. Pierwszą osobą, która do nich podbiegła była Lily. Po rzuceniu na syna zaklęć diagnostycznych odetchnęła z ulgą.

- Spokojnie, wyczerpał tylko swoje siły magiczne. Potrzebny mu jest tylko odpoczynek.

W tej właśnie chwili nastał świt. Nowy dzień zwiastował nowy początek. Wszyscy ci co mieli siłę wzięli się za pomoc poszkodowanym. Lily wyczarowała nosze dla swojego syna, a jej mąż dla Snape’a. Każdy kto był w stanie wziął się za poszukiwanie osób, którym mogli pomóc, przenosząc ich do szpitala mieszczącego się w lochach. Byli i tacy którzy wzięli na siebie obowiązek znalezienia poległych obrońców i złożenia ich pod ścianą w Wielkiej Sali. Aurorzy zajęli się natomiast zebraniem ciał śmierciożerców umieszczając ich w komnacie przylegającej do Wielkiej Sali. Nie chcieli, aby ich truchła bezcześciły pamięć poległych obrońców wolności.

Nicole nie mogła uwierzyć, że to już koniec. Że wreszcie są bezpieczni, że nie muszą żyć z widmem Voldemorta, że mogą patrzeć w przyszłość i nie widzieć tylko zbliżającej się wojny, że wreszcie mogą żyć spokojnie i szczęśliwie. Poczuła silne ramiona obejmujące ją od tyłu. Poczuła jego zniewalający zapach teraz zmieszany z wonią potu i krwi, i od razu wiedziała kto ją obejmuje. Odwróciła się w jego ramionach i spojrzała prosto w stalowe oczy swojego chłopaka. Swojego mężczyzny. Po tym wszystkim co się stało mógł się nim nazywać. Dorósł. Całe ich pokolenie dorosło zbyt szybko, zmuszeni stanąć po jednej ze stron w walce. To oni sprawili, że byli znaczącą siłą w tej wojnie, dzięki której wynik ułożył się tak jak się ułożył. Wpatrywali się w siebie dłuższą chwilę, nie mogąc nacieszyć się tym widokiem. Teraz nie ważny był siniak pod jego okiem, szrama ciągnąca się od jej ucha, aż do ust, ani brud widoczny na ich twarzach.

- To już koniec – mruknęła w usta blondyna Nicole. Na co Ślizgon pocałował ją z ulgą.

- Koniec – szepnął, gdy się od siebie oderwali. Oparł czoło o czoło dziewczyny, dla której był w stanie to wszystko zrobić, dla której oddałby życie, i z którą miał nadzieje, będzie mógł się tym życiem cieszyć.

- Dołączmy do nich – poprosiła wskazując na wszystkich, którzy działali, aby pomóc tym którzy tej pomocy potrzebowali. W Wielkiej Sali pojawiło się kilkunastu magomedyków wyposażonych w świstokliki, aby tych najbardziej rannych od razu przenieść do św. Munga. Draco wraz z Nicole wciąż trzymając się za dłonie ruszyli do pomocy. Szybko znaleźli osobę, która jej potrzebowała. W przejściu do Sali Wejściowej znaleźli Pansy, która ku ich przerażeniu, miała wielką dziurę w brzuchu przechodzącą ma wylot. Leżała na martwym Teodorze Nottcie, który ubrany był w szatę śmierciożercy i płakała nad jego ciałem mrucząc jakieś słowa. Nie wiedzieli co ani kto spowodował jej obrażenia, ani jakim sposobem jest jeszcze przytomna, ale szybko domyślili się co pokonało Notta, widząc mroczny znak na jego przedramieniu. Natychmiast ruszyli by pomóc Ślizgonce. Chcieli zdjąć ją z martwego ciała i przenieść do lochów, by zajął się nią ktoś wykwalifikowany. Oni nie mieli zupełnie pojęcia jak wyleczyć takie rany, a w pobliżu jak na złość nie było żadnego uzdrowiciela.

- Pansy, chodź z nami. Pomożemy ci. Zobaczysz ktoś cię wyleczy – przemawiała cicho do niej Nicole, a Draco próbował oderwać jej dłonie od ciała Teodora i wziąć ją na ręce, aby zanieść ją do kogoś kto jej pomoże. Ale Pansy wyrywała się, choć nie wiedzieli skąd bierze na to jeszcze siłę.

- Nie! Nie zabierajcie mnie od niego! – rozpaczała. – On by mi tego nie zrobił. On musiał być pod imperiusem. On nie był śmierciożercą – przekonywała ich, choć Mroczny Znak na jego odsłoniętym przedramieniu zupełnie temu przeczył. Oni z przerażeniem zrozumieli, że do tego stanu musiał doprowadzić ją właśnie ten chłopak, któremu Ślizgonka tak ufała.

- Pansy, wierzę ci. Ale teraz go zostaw, musimy tobie pomóc – próbowała przekonywać dalej Nicole, jednak bez skutku.

- On mnie kochał, Nicole. Rozumiesz to?! – Pansy chwyciła swoją zakrwawioną ręką dłoń Nicole. – Rozumiesz, prawda? – Ślizgonka potrzebowała, aby ktoś utrzymał ją w tym oszustwie, któremu się poddała i Nicole jej to dała.

- Oczywiście, że rozumiem – skłamała. – Ale najpierw musimy cię wyleczyć, potem przekonamy wszystkich, że Teo był niewinny. – Nicole kłamała, aby przekonać dziewczynę. Ona musiała znaleźć się pod opieką uzdrowiciela natychmiast. Chwilę później Nicole myślała, że dopisało im szczęście. Koło nich zjawił się uzdrowiciel z Munga. Rzucił na Pansy zaklęcie diagnozujące.

- Przykro mi, ale jej już nic nie pomoże – szepnął mężczyzna do Nicole i Dracona. – Zupełnie nie wiem jakim sposobem jest jeszcze przytomna. - Wyciągnął z sakiewki przy pasku buteleczkę z fioletowym eliksirem, w którym od razu rozpoznali Eliksir Słodkich Snów. – Naprawdę mi przykro, ale chociaż nie będzie więcej cierpiała – mówił do nich podając go dziewczynie. Gdy tylko przełknęła eliksir opadła bezwładnie na śmierciożercę. Już po chwili jej pierś przestała się unosić. Potem wylewitował ją pod ścianę do reszty ofiar, a do nich podszedł auror, aby zabrać ciało Teodora.

- Szkoda dziewczyny. Widziałem jak rzucał na nią te zaklęcia, a ona w ogóle się nie broniła. Chyba naprawdę kochała to ścierwo – powiedział z obrzydzeniem patrząc na martwego. – Dobrze, że te ich mroczne znaki ich wykończyły. – Następnie odszedł.

- Nicole, mam dość. Chodźmy stąd. Poradzą sobie bez nas. – Draco spojrzał na dziewczynę prosząco.

- Masz rację. Nie chcę tego już oglądać – uznała patrząc pod ścianę gdzie leżały ciała poległych. Dostrzegała tam coraz więcej znajomych twarzy i nie mogła tego znieść.

Nie tylko Pansy tam leżała. 

Dumbledore, który w końcu pokazał, że nie tylko prowadzi jedną ze stron w tej wojnie, ale ruszył do walki w obronie uczniów.

Ron, który przejrzał w ostatniej chwili i to właśnie ją osłonił przed zielonym światłem. Jego widok szczególnie ją poruszył, kiedy zobaczyła rozpaczającą rodzinę Weasley’ów przy jego ciele. Molly niemal leżała na martwym synu i płakała rozdzierająco, jej mąż próbował wesprzeć żonę głaskając ją uspokajająco po plecach, ale z jego oczu również swobodnie płynęły łzy. Reszta ich synów stała dookoła nich wspierając się wzajemnie swoją obecnością, a bliźniacy przytulali płaczącą Ginny, która pojawiła się w Wielkiej Sali od razu po zakończeniu walki. Nieco z tyłu w geście wsparcia stali Hermiona i Sam.

Jednak to nie wszyscy, którzy tu spoczęli.

Damien, z wciąż błąkającym się dumnym uśmiechem, który zawsze zdobił jego twarz, a szczególnie wtedy gdy mógł wyrwać się do walki.

Neville.

Eva.

Luna.

Astoria i Dafne.

Minister magii Kingsley Schacklebolt.

Głównodowodzący auror Richard Jones.

Szalonooki Moody.

Profesor Flitwick.

A to nadal nie byli wszyscy. Więcej nie chciała tam patrzeć. Cieszyła się jedynie, że nie widzi tam nikogo ze swojej rodziny i najbliższych przyjaciół. Dopisało im szczęście. Przytuliła się do Dracona i ruszyli do lochów. Pokoje Wspólne Ślizgonów i Puchonów oraz ich dormitoria zostały przekazane do odpoczynku dla wszystkich obrońców, gdyż obie wieże z Pokojami Wspólnymi Gryfonów i Krukonów zostały zniszczone. Tak więc gdy Nicole z Draconem dotarli do Pokoju Wspólnego Ślizgonów dostrzegli większość swoich najbliższych. Camile z Blaisem przysypiali razem na fotelu przy kominku. Na drugim fotelu siedział zmęczony przemianą i walką Remus, a Tonks opierniczała go stojąc na przeciwko za to, że za bardzo ryzykował, aby po chwili rzucić się na niego i całować go namiętnie. To był jej sposób na odreagowanie stresu.

- Może weźmiemy z nich przykład – mruknął cicho Draco do Nicole ze swoim przebiegłym uśmieszkiem. Jednak nie zdążyła mu odpowiedzieć, bo usłyszeli męskie chrząknięcie za sobą. Za nimi weszli rodzice Nicole.

- Nie musiałem tego słyszeć – zamarudził James. Jednak Lily trzepnęła mu w ramię.

- Daj im spokój. Są młodzi, zasłużyli – zaśmiała się Lily i mrugnęła do pary.

- Dzięki mamo – Nicole uśmiechnęła się radośnie i przytuliła do Dracona.

- Kochanie, chyba nie chcemy skończyć jak Snape. Jestem za młody by zostać dziadkiem – stwierdził starszy Potter przypominając sobie scenę jaka rozegrała się przed samą bitwą.

- Nie martw się tato, nie skończysz. – Teraz już Nicole śmiała się w głos widząc przerażoną minę Draco. Chyba myślenie o dzieciach było ostatnim czego teraz potrzebował i w sumie nie dziwiła mu się. Choć te żarty były dobrym sposobem, aby odreagować. – My na szczęście używamy odpowiedniego zaklęcia – dodała w myślach, uznając jednak, że jej ojciec nie musi tego wiedzieć. – Mamo, co z Harry’m? – zapytała, aby zmienić temat, dzięki czemu Draco się rozluźnił.

- Podaliśmy mu eliksiry wzmacniające teraz odsypia to razem z Vanessą – odpowiedziała Lily. Nicole odetchnęła z ulgą.

- A czy wie pani co z moją matką? – zapytał Draco. W jego głosie Nicole wyczuła nutę strachu dlatego nieco mocniej go ścisnęła.

- Czuwa przy Severusie w Skrzydle Szpitalnym – Lily posłała mu uspokajający uśmiech, na co chłopak podziękował jej skinieniem.

- A profesor?

- Nie wiemy jeszcze jakie będą efekty klątwy, na razie jest w śpiączce.

- A co z Syriuszem? – zapytała Nicole rozglądając się jakby sądziła, że zaraz go tu znajdzie.

- Też jest w Skrzydle – tym razem odpowiedział jej James. – Przyjął na siebie kilka paskudnych klątw, które miały trafić w Annabelle, ale wyjdzie z tego cało. Tylko musi odpocząć.

- Teraz każdy tego potrzebuje – mruknęła z zadumą Lily. – Zanim pójdziecie odpocząć wezwijcie skrzaty, aby podały wam eliksiry wzmacniające, maści na drobne rany i siniaki i eliksir słodkiego snu. Dzisiaj wam się to przyda.

- Dobrze mamo, to my też już pójdziemy się położyć – uznała Nicole i pociągnęła Dracona w stronę jego dormitorium. Zanim dotarli do korytarza prowadzącego do sypialni usłyszeli rozmowę jej rodziców.

- Liluś naprawdę mamy pozwolić im na spanie w jednym łóżku? Przecież to…

- James jesteś nadopiekuńczy! – Nicole była pewna, że jej matka ledwo powstrzymuje się przed parsknięciem śmiechem w twarz ojca. – Przecież nie przeszkadzało ci, że Harry i Vanessa też są razem.

- To co innego! Harry to chłopak! On… - nagle się zaciął. – O Merlinie nasze dzieci dorosły!

- Cieszę się, że wreszcie to do ciebie dotarło, kochanie. – Lily nie wiedziała czy się śmiać, czy załamywać nad głupotą męża. Nagle jego twarz rozjaśnił uśmiech Huncwota.

- Liluś, a może postaramy się o kolejnego Pottera.

- Tym razem ja nie musiałam tego słyszeć – krzyknęła do nich ze śmiechem Nicole, która wychyliła się zza korytarza który dopiero przed chwilą przekroczyła. Jednak od razu uciekła sprzed oczu rodziców, aby nie wpadło im do głowy zemścić się na niej. Lily jednak tylko skwitowała propozycje męża jednym słowem.

- Oszalałeś – i popukała go w głowę.


***

Zgodnie z obietnicą rozdział pojawił się po tygodniu. Przed nami już tylko epilog i być może pewna niespodzianka, ale o tym później.

Pozdrawiam,

AniaXXX


niedziela, 21 listopada 2021

Rozdział 69

 Obrońcy nie mogli uwierzyć, że to już koniec najwybitniejszego dyrektora w dziejach Hogwartu. Jednak nie mieli zbyt dużo czasu na roztrząsanie tego faktu. Zmasowany atak przeciwników spowodował, że ich myśli musiały być skierowane przede wszystkim na obronie i ataku. Ostateczna bitwa o Hogwart rozpoczęła się na dobre. Aurorzy wraz z Zakonem Feniksa rzucili się do ataku. Nikt z obecnych nie szczędził klątw. Na polu bitwy zaczęły tworzyć się pary pojedynkujących. Niestety obrońcy byli świadomi, że dzięki liczebnej przewadze przeciwnicy przedrą się przez ich mur, a bitwa przeniesie się w mury szkoły. Przez co najmłodsi obrońcy będą musieli aktywniej zaangażować się w walkę. JP choć już teraz rwało się do walki, na razie zgodnie z rozkazami musieli czekać i oglądać z daleka bitwę. Byli gotowi do bezpośredniej obrony murów szkoły, która dla większości z nich była drugim domem. To była ich wojna i nie mieli zamiaru się wycofywać, jednak na razie z napięciem czekali i obserwowali. Niestety wreszcie nadszedł ten moment, że śmierciożercy przebili się przez obrońców. Widząc przed sobą nastolatków broniących wejścia do zamku niemal roześmiali się szyderczo, jednak nie wiedzieli, że tutaj również czeka ich ciężka przeprawa. JP ruszyło do bitwy.

Na czele z Harrym zaatakowali pierwsze osoby, które dotarły do nich. W ich stronę leciały same czarnomagiczne klątwy, ale JP nie było im dłużne. W końcu ciężki trening na coś się przydał. Mimo praktyki jaką już mieli Harry i Draco nadal dziwili się jak dobrze im się walczy razem. Tam gdzie jednemu brakowało różdżki, tam drugi już pojawiał się ze swoją. Nawzajem osłaniali się i atakowali wzajemnie swoich przeciwników. Siali oni największe spustoszenie, aż wreszcie jeden ze śmierciożerców rzucił w ich stronę wybuchające zaklęcie. To spowodowało, że cała ich grupa została rozrzucona po polu bitwy. Na szczęście oprócz chwilowego zamroczenia, kilku zadrapań i obitych mięśni nie było im nic wielkiego. Najgorzej oberwali właśnie Harry i Draco, gdyż to w nich celował śmierciożerca. Jeden miał skręconą kostkę, a drugi wbity w udo kawałek tynku ze ścian Hogwartu. Już w następnej chwili pojawili się obok nich Neville, wraz z Camile. Gryfon rozejrzał się, aby sprawdzić, który z chłopaków potrzebuje pilniejszej interwencji, i gdy Harry chciał wyciągnąć sobie z nogi wbity przedmiot już wiedział.

- Zostaw, bo się wykrwawisz! Chroń nas! – wykrzyknął do Ślizgonki. – Malfoy musisz chwilę poczekać, ale nie próbuj stawać na nogę! Nie wiem jeszcze czy jest tylko skręcona, czy złamana, ale najpierw Harry! – Draco był pod wrażeniem pewności tego pucołowatego Gryfona. W końcu Longbottom nigdy nie kojarzył mu się z taką stanowczością, więc postanowił go posłuchać. Jednak w ich stronę zbliżyła się trójka śmierciożerców, a Camile pod ich ostrzałem radziła sobie coraz gorzej. Draco wspierał ją na tyle ile mógł z pozycji siedzącej, choć było to bardzo niewygodne. Na szczęście z drugiej strony wsparli ją Nicole z Damienem. We trójkę szybko pozbyli się przeciwników.

- Nieźle nam poszło, dziewczyny! – Francuz uśmiechnął się do nich olśniewająco i mrugnął, po czym pobiegł w stronę kolejnego śmierciożercy.

- Co z wami chłopaki? – Nicole nie zwróciła jednak na niego uwagi, gdyż skierowała ją na rannych.

- Harry wypij to – stwierdził w tym samym czasie Neville, wyciągając z przygotowanej wcześniej saszetki, eliksir przeciwkrwotoczny, i od razu odwrócił się do rannego Ślizgona, rzucając na niego zaklęcie diagnozujące. – Twoja kostka jest tylko skręcona – stwierdził i od razu rzucił uzdrawiające zaklęcie, a Draco poczuł zimno na nodze, które działało leczniczo. – Jak przestaniesz odczuwać chłód możesz wstać.

Po chwili już wszyscy byli gotowi do dalszej walki, więc od razu rzucili się w stronę przeciwników. Nagle jednak na polu bitwy zrobiło się nienaturalnie zimno. Nadciągali dementorzy. Zarówno JP, jak i walczący nieco dalej aurorzy i Zakon Feniksa przegrupowali się, aby umożliwić sobie obronę przed zjawami. Część obrońców zaczęła rzucać zaklęcia Patronusa, a inni chronili ich przed śmierciożercami, którzy utrudniali im to jak tylko mogli. Zwolennicy Czarnego Pana dobrze wiedzieli, że najważniejsze jest, aby uniemożliwić rzucenie Patronusa Harry’emu Potterowi. On i Draco, który chronił jego tyły, aby Gryfon mógł się skupić na szczęśliwym wspomnieniu, zostali okrążeni i odsunięci od swojej grupy. Tak więc Harry musiał przyjąć bardziej ofensywną postawę. Wraz z blondynem walczyli odwróceni do siebie plecami chroniąc swoje tyły. Nie słyszeli krzyków głównodowodzącego, Richarda Jonesa.

- Więcej Patronusów! Expecto Patronum! Potter! Potrzebny nam Potter i jego patronus! Bez niego nie damy im rady. - A dementorów z każdą chwilą przybywało.

Niestety Harry, który już zaczął odczuwać efekty mocy dementorów, mimo wsparcia blondwłosego Ślizgona, nie miał nawet jak pomyśleć o zaklęciu Patronusa, okrążony przez dziesiątkę śmierciożerców. Reszta ich grupy, a także dwie pozostałe grupy JP próbowały się do nich dostać, choć nie było to łatwe. Wreszcie część Zakonu Feniksa dostała się bliżej nich, dzięki czemu Huncwoci z Severusem Snapem przejęli przeciwników JP, a uczniowie na czele z Nicole, Camile i Vanessą, zbliżyły się do Harry’ego i Dracona. Dzięki temu, że JP było dobrze zorganizowane szybko mogli się przegrupować. Osoby odpowiedzialne za obronę oraz ci z umiejętnościami uzdrowicielskimi chronili ich swoimi Patronusami, natomiast reszta zajęła się odciążaniem Harry’ego i Draco. Teraz już dosyć szybko uporali się z przeciwnikami, a przed napływem kolejnych chronił ich Zakon Feniksa.

- Harry patronus! – wykrzyknęła Nicole, widząc, że Gryfon szykuję się do znalezienia kolejnego przeciwnika. Młody Potter od razu zrozumiał co ma robić. Skupił się mocno na szczęśliwym wspomnieniu, niestety w takich warunkach ciężko o pozytywne myśli. Spojrzał na siostrę, która obserwowała go z wyczekiwaniem, ale i wiarą w oczach, widział rodziców, którzy po długiej rozłące walczyli, aby mogli wreszcie być rodziną, a po chwili poczuł ciepłą dłoń wsuwającą się w jego własną. Spojrzał w czarne tęczówki swojej dziewczyny i wiedział, że może to zrobić.

- Expecto Patronum Elementa! – Jego Jeleń, iskrzący się i większy niż dotychczas pomknął w stronę największej grupy dementorów. I wtedy stało się coś nieoczekiwanego. Dementorzy nie uciekali, oni po prostu rozpływali się pod naporem siły Patronusa, i tylko ich puste peleryny upadały na ziemię. Teraz już z pomocą innych Patronusów, szybko pokonali mroczne zjawy. W obrońców wstąpiła nowa siła i ze zdwojonym wysiłkiem atakowali przeciwników. Jednak jak się okazało nowe mroczne siły wciąż napływały. I mimo tego sukcesu w pokonaniu dementorów śmierciożercom udało wedrzeć się do szkoły.

- Odwrót! Dostali się do zamku! – krzyczał auror Jones. – Odwrót!

To był również znak dla tych, którzy z wież Hogwartu prowadzili ostrzał śmierciożerców, aby czym prędzej przenieśli się na dół wspomóc współobrońców w dalszej walce. Ci co nie pokonali akurat swoich rywali natychmiastowo ruszyli w stronę wrót zamku, po drodze walcząc z kolejnymi przeciwnikami. W momencie, w którym zarządzony został odwrót stało się coś na co wszyscy podświadomie czekali. W bramie Hogwartu ponownie pojawił się Lord Voldemort z wraz z otaczającym go Wewnętrznym Kręgiem. Czarny Pan, na którego ramionach wiła się Nagini, nie bacząc na nic i nikogo ruszył szturmem do wrót Hogwartu, po drodze zabijając każdego kto śmiał mu przeszkodzić. Postanowił rozstrzygnąć los tej wojny w Wielkiej Sali, aby od razu po swoim triumfie móc zasiąść na miejscu Dumbledore’a. Bardzo szybko dotarł do celu, a tam walką od razu zajęło go trzech przeciwników.

Każdy już wiedział, że to jest ostateczna bitwa. Ostatnia walka, która miała zdecydować czy ostatecznie dobro, czy zło zatriumfuje. Po środku Wielkiej Sali na przeciw Lorda Voldemorta ku zaskoczeniu wszystkich ramię w ramię walczyli James Potter oraz Severus Snape, a wspomagał ich Richard Jones. Niedaleko dwójka najlepszych sług Czarnego Pana, także brała z niego przykład i walczyła przeciw trzem przeciwnikom. Bellatrix Lestrange walczyła z Narcyzą i Camile Malfoy, do których szybko dołączył Syriusz Black, którego największym celem było zgładzenie kuzynki. Cała czwórka członków rodu Black miała na twarzach wyraz mordu. Natomiast nieco dalej od nich Lucjusz Malfoy opierał się trójce nastolatków. I to nie byle jakich nastolatków. Harry Potter, Draco Malfoy oraz Ron Weasley zaciekle atakowali śmierciożerce. Dla Ślizgona nie miało znaczenia, że po drugiej stronie różdżki ma własnego ojca, po tym co ten zrobił jemu i jego najbliższym nie miał dla niego litości. Natomiast rudowłosy Gryfon przez tę parę godzin walki doszedł do wniosku, że przez ostatnie niespełna dwa lata jego myślenie i przekonania były całkowicie błędne, przez co teraz walcząc ramię w ramię ze swoim szkolnym wrogiem był dumny, że stoją po tej samej stronie. Nagle stało się coś co zupełnie zaskoczyło trójkę nastolatków. Lucjusz Malfoy odwrócił się lekko w lewo, nie przejmując się tym, że nie będzie miał jak się bronić, wycelował swoją różdżkę w kogoś zupełnie innego. To zaskoczyło chłopaków tak, że niemal zaprzestali ataku. Dopiero gdy z różdżki śmierciożercy wyleciał zielony promień otrząsnęli się z szoku i odwrócili w kierunku osoby, która była celem Lucjusza. W oczach Dracona i Harry'ego zalśniło przerażenie. Jak w zwolnionym tempie widzieli zielony promień, który kierował się prosto na Nicole. Jeden i drugi wiedział, że nie zdążą do niej dobiec, aby odepchnąć ją z toru zaklęcia, a Nicole zajęta walką nie była nawet świadoma, że w jej stronę mknie śmiertelne zaklęcie. Najbliżej dziewczyny znajdował się Ron. Widział strach w oczach byłego przyjaciela i wiedział, że to nie może się tak skończyć. Śmierć Nicole byłaby ciosem dla Harry’ego, i to takim ciosem, po którym nie potrafiłby się podnieść. Nie miałby ani sił, ani powodu dla którego miał walczyć dalej. Z drugiej strony widział Nicole, która zacięcie walczyła ze śmierciożercą, którym okazał się ich nauczyciel obrony. Mimo zielonej naszywki na szacie walczyła z nim zacięcie, była po stronie obrońców. Najmłodszy Weasley zdał sobie sprawę, że to nie mogło być udawane. Ona i inni Ślizgoni też mogli stać po stronie dobra. W jednej sekundzie przed oczami stanęły mu obrazy z ostatnich dwóch lat, obrazy, które przypomniały mu jak bardzo niesprawiedliwy i okrutny był. W ostatniej chwili rzucił się pomiędzy niegdyś znienawidzoną dziewczynę, a zielony promień. W tym samym momencie z różdżki Dracona wyleciał identyczny promień. Ten natomiast sięgnął swego celu, którym był sam Lucjusz Malfoy. Blondwłosy śmierciożerca nie wiedział nawet, z której strony dosięgnął go zielony promień Avady, wściekle wpatrując się w Gryfona, który zepsuł jego idealny plan zemsty na dziwce, która omotała jego rodzinę. Natomiast jego syn, który miał być jego dumą, opuścił różdżkę i z szokiem na twarzy wpatrywał się w martwe ciało ojca.

Nicole nieświadoma dramatu, który rozegrał się za nią została zmuszona do wycofania się po naporem klątw nauczyciela.  Potknęła się o ciało Rona Weasley’a, tracąc koncentracje. Harry widząc kłopoty siostry od razu zaatakował Brauna. Wspólnie udało im się go pokonać, gdy Nicole trafiła go klątwą zamrażającą. Dziewczyna rozglądnęła się dookoła szukając kolejnego przeciwnika, gdy zauważyła skamieniałego Malfoya stojącego nad ciałem ojca.

- Draco! – Szybko pobiegła do chłopaka, domyślając się co przed chwilą mogło się zdarzyć. – Draco! – Do chłopaka jednak nic nie dochodziło, więc spoliczkowała go niezbyt delikatnie, aby się ocknął. – Weź się w garść! Walczymy dalej – rozkazała. Wiedziała, że blondyn potrzebował teraz jej wsparcia i miłości, ale też wiedziała niestety, że to nie był ani dobry czas, ani miejsce na delikatność. Na całe szczęście to podziałało. Wreszcie coś do niego dotarło. Otrząsnął się, a po krótkiej chwili zaatakował jednego z braci Lestrenge, który czaił się za plecami Nicole do ataku na nich. Dziewczyna od razu do niego dołączyła. Harry natomiast już od dłuższego czasu musiał zająć się drugim z braci.

Bellatrix po kilkudziesięciu minutach wyczerpującego pojedynku skupiła się już tylko na atakowaniu Syriusza, którego od zawsze chciała zniszczyć. Zupełnie nie przejmowała się siostrą i siostrzenicą, które na siebie wzięły obronę Syriusza przed innymi przeciwnikami, aby mężczyzna w pełni mógł się skupić na pokonaniu kuzynki. Byli równymi przeciwnikami, więc tylko mały błąd jednego lub drugiego mógł przesądzić o wyniku. Bella śmiała się szaleńczo rzucając coraz bardziej mroczne klątwy, a Syriusz nie był jej dłużny. Wreszcie jednak Lestrange popełniła swój największy błąd. Poślizgnęła się na kamieniu i wiedząc, że Black to wykorzysta natychmiast wyczarowała przed sobą tarczę. Nie sądziła jednak, że kuzyn rzuci klątwę, na którą nikt nie wynalazł jeszcze tarczy. Zielony promień Avady dosięgnął ją zatrzymując na jej twarzy wyraz pełnego zdumienia.

Na widok swoich dwóch najlepszych sług pokonanych, Czarnego Pana opanowała dzika furia. Rzucił on na Richarda Jonesa potężną Avadę Kedavrę, a siła rażenia była tak mocna, że odrzuciło od niego nie tylko poległego aurora, ale i pozostałą dwójkę jego przeciwników. Zarówno James Potter jak i Severus Snape wylądował na przeciwległej ścianie. Gdy tylko Lily zauważyła co się stało z jej mężem natychmiast do niego podbiegła. Na szczęście okazało się, że mężczyźni są tylko nieprzytomni i wystarczyło zwykłe Enervate, aby odzyskali przytomność. Voldemort nie poświęcił im nawet jednego spojrzenia, od razu wzrokiem zaczął wyszukiwać swoje nemezis.

Harry jakby wyczuwając, że zbliża się ten moment przeniósł się bliżej swojego wroga. Chciał to zakończyć tu i teraz. Miał dość patrzenia na poległych obrońców. Reszta walczących również pojęła, że koniec się zbliża. Zaprzestali walk i ustawili się w dwóch grupach naprzeciwko siebie, na środku robiąc miejsce Voldemortowi i Harry’emu. Ci natomiast zaczęli okrążać się szukając słabych punktów przeciwnika. Na ramionach Czarnego Pana już nie było Nagini, krążyła ona po podłodze przed swoim Panem. Harry mimo sytuacji miał wysoko dumnie uniesioną głowę, a na jego twarzy widoczne było tylko skupienie.

- Ty naprawdę sądzisz, że mnie pokonasz – prychnął szyderczo Voldemort, na co śmierciożercy roześmiali się pogardliwie.

- Ja tak nie sądzę, ja to wiem – odpowiedział pewnie Gryfon. Tym razem ze strony obrońców słychać było wiwaty, które jednak szybko umilkły pod wpływem jakiegoś zaklęcia Toma. Obrońcy stali jak sparaliżowani, nie mogąc się ruszyć.

- Jakie to wygodne – zaczął Czarny Pan. – Losy świata pozostawić w rękach szesnastolatka, któremu przez łut szczęścia parę razy udało się mnie pokonać – zadrwił. – A teraz stójcie i patrzcie jak umiera wasz bohater. A ty Harry Potterze, zrozum, że jesteś pozostawiony samotnie na moją pastwę. Teraz nie pozwolę, aby twoja żałosna matka stanęła między tobą, a moją różdżką.

- To ja stoję między nimi, a twoją różdżką! – wykrzyknął Harry. – Nie pozwolę ci zabić nikogo więcej! – Obrońcy nagle odzyskali władzę w swoich ciałach.

- I nie jest w tym sam! – wykrzyknęła Nicole, jako pierwsza stając obok Harry’ego, zaraz za nią zrobiła to reszta ich rodziny, ich najbliżsi, przyjaciele i wszyscy ci którzy pragnęli raz na zawsze zakończyć rządy Czarnego Pana.

- Nie możecie nic zrobić. Przepowiednia jasno mówi, że walka ma się rozegrać tylko między nami dwoma. – Voldemort nadal był pewny siebie, a w jego głosie słychać było drwinę. Mimo to nie czekał na nic więcej, aby nie kusić dalej losu. – Avada Kedavra!

A Harry wiedział już co ma robić, w końcu przez ostatni czas ciągle ćwiczył. Ćwiczył, aby w ostatecznym momencie, właśnie w tym momencie być gotowym. Pomyślał o wszystkich, którzy go tu wspierają. O pewnej siebie Nicole, która tchnęła w niego największą wolę walki, o Vanessie, która właśnie w tej chwili złapała go za wolną dłoń, aby czuł jej wsparcie, o rodzicach patrzących na niego z dumą, o Laurze, która choć z innej krwi stała się dla niego taką samą siostrą jak ta rodzona, o Syriuszu, Remusie, przyjaciołach wspierających go właśnie w tej chwili, a także o poległych, którzy walczyli za lepsze czasy, i o Ronie, który zrehabilitował się, oddając życie za znienawidzoną Ślizgonkę.

- Expecto Patronum Elementa! – Wielki iskrzący się jeleń wyleciał z różdżki Harry’ego i pognał w stronę zielonego promienia. Stało się to czego właściwie nikt się nie spodziewał. Promień Avady wchłonął się w Patronusa nie robiąc nikomu krzywdy. Widząc to obrońcy zawiwatowali, a następnie jedno, po drugim zaczęli powtarzać zaklęcie po Harrym, a ich Patronusy wchłaniały się w jelenia Harry’ego. Najpierw Nicole, potem ich rodzice, Syriusz, Remus, Vanessa, Camile, Hermiona, Blaise, Samuel, zaraz za nim Severus, reszta nauczycieli, uczniów, Zakon Feniksa, aurorzy, a nawet Draco, który stojąc za Nicole objął ją delikatnie i uwierzył, że to się zaraz skończy i będą jeszcze szczęśliwi. Z jego różdżki wypłynęła iskrząca się pantera, która wchłonęła się w jelenia. Harry czuł moc tego zaklęcia, ręka zaczęła mu drżeć, ale wiedział, że musi wytrzymać. Napełniony pozytywnymi emocjami, swoimi, jak i reszty obrońców, czuł jak wypełnia go magia. Wreszcie wyczuł moment, że jest gotowy.

- Teraz! – wykrzyczał i jeleń ruszył w stronę Lorda Voldemorta. Czarny Pan, który w swoim długim życiu nie widział jeszcze tak jasnego światła, jakim emanował Patronus, ani nie potrafił zrozumieć tak pozytywnych uczuć i emocji, jakimi emitowali jego przeciwnicy, poczuł strach. To była magia jakiej nie znał. Jeszcze raz próbował wyczarować zaklęcie niewybaczalne, ale te słowa, niegdyś tak często przez niego używane, nie chciały przejść przez jego gardło. Rozglądał się panicznie po Wielkiej Sali, w poszukiwaniu pomocy ze strony swoich śmierciożerców, ale to nic nie dało. Wszyscy oni byli przerażeni i zdrętwiali ze strachu. A jeleń się do niego zbliżał. Wreszcie ustawił się tak jakby chciał pochwycić go w swoje rogi, aż wreszcie dotarł do przeciwnika i wchłonął w niego. Voldemorta otoczyła biała mgła, która uniosła jego ciało. Wszyscy doskonale widzieli jak to ciało zmieniło się w kamień. Po chwili biała mgła zniknęła, a skamieniały Czarny Pan upadł na ziemię, rozsypując się w proch. Na miejscu, w którym pełzała Nagini również była kupa popiołu.

Piski szczęścia, które momentalnie wybuchły w Wielkiej Sali zmieszały się z przeraźliwym krzykiem śmierciożerców. Wszyscy, którzy mieli wytatuowane mroczne znaki właśnie łapali się za swoje przedramiona i wyli z bólu.

Na niedowierzającego Harry’ego w pierwszej kolejności uwiesiły się Nicole i Vanessa, obie uśmiechnięte szeroko. Wszyscy obrońcy zaczęli tulić się do siebie nawzajem, krzyczeć, piszczeć i śmiać się z radości. Dopiero po dłuższej chwili zauważyli, że wśród nich również jest jedna osoba, która cierpi z powodu śmierci Voldemorta. Wśród nich na ziemi leżał, krzycząc wniebogłosy i trzymając się za przedramię, Severus Snape.


***

Stało się!!! Przedstawiam Wam kolejny rozdział i zapraszam do czytania.

Nie będę się tłumaczyć, bo to nie ma w sumie sensu, więc jedynie powiem, że kolejny rozdział już za tydzień, bo jest on gotowy, i wymaga tylko małych poprawek.

Pozdrawiam,

AniaXXX