Vanessa i Sam w jednej chwili
pojawili się przy wyjącym z bólu Severusie. Chłopak uklęknął przy ojcu, nie
wiedząc jednak jak mu pomóc. Chwycił go mocno za przedramiona jakby to miało
powstrzymać mroczną klątwę, która rozprzestrzeniała się w ciele byłego
śmierciożercy. Mroczny znak okazał się nie tylko sposobem na komunikowanie się
ze swoimi sługami, ale też zwiastował ich upadek po śmierci Czarnego Pana.
Jakby to była zemsta za to, że to oni przegrali. Voldemort sam przyczynił się
do upadku swojej armii. Vanessa nie mogła uwierzyć w to co widzi. W to, że
ojciec z zewnątrz surowy i chłodny, a jednak dający jej poczucie bezpieczeństwa
i wrażenie, że obroni ją przed każdym złem, teraz cierpiał za swoje dawne
grzechy, a ona nie mogła odwdzięczyć się za jego miłość okazywaną jedynie jego
dzieciom. Nie chciała w to wierzyć, wpadła w szał.
- Zróbcie coś! On był szpiegiem!
On ratował wasze dupy w zamian dostając tylko tortury! – wrzeszczała ile sił w
płucach. – Odwdzięczcie się! To on przekazywał wam wszystkie plany tej gnidy!
Do kurwy nędzy on się narażał! On! Nie wy! Niech ktoś coś zrobi! – W Wielkiej
Sali słychać było tylko wrzaski Vanessy i śmierciożerców, którzy umierali w
wielkim bólu. – Harry! – dziewczyna podbiegła do Pottera i zaczęła okładać go
pięściami. - Zrób coś! Pokonałeś Voldemorta! Uratuj go teraz! Błagam Harry!
Jeśli mnie naprawdę kochasz pomóż mu! – Każde zdanie wykrzyczała mu w
twarz, a on nie mógł znieść bólu ukochanej.
- Vane nie mogę. Nie wiem jak –
jęczał próbując ją objąć, aby się uspokoiła.
- Możesz, ale nie chcesz!
Nienawidzisz go! Jest ci na rękę, że on umiera w mękach! – Ślizgonka nie
kontrolowała już co do niego krzyczy. Próbowała wykrzyczeć swój ból, ale to nic
nie dawało.
- Vane, to nie prawda, przecież wiesz
– mruczał jej do ucha gdy wreszcie zaczęła opadać z sił i mógł ją objąć.
Vanessa już nie krzyczała teraz płakała rozdzierająco. – Kocham cię, ale nie
wiem jak, nie umiem mu pomóc. – Harry pragnął by dziewczyna uwierzyła w jego
słowa. Wszyscy dookoła obserwowali ich zszokowani. Wiedzieli, że Snape był
szpiegiem, walczył po ich stronie, więc nikt nie chciał, aby umierał. Swoją
pracą szpiega odpokutował wszystkie swoje grzechy, teraz nie życzyli mu
śmierci.
- Harry, możesz! – Nicole
doskoczyła do nich i szarpnęła brata za ramię. Para i Samuel wciąż trzymający
cierpiącego ojca spojrzeli na nią z nadzieją. Jej oczy wypełnione były łzami,
ale na twarzy widniała pewność. – Pierwotny patronus! Pamiętasz?! Pokona każde
zło, ale ochroni dobre serce.
- No tak. Tak pokonaliśmy
Voldemorta – odpowiedział patrząc na Nicole z niezrozumieniem jakby chciał
zapytać – No i co z tego?
- No właśnie, a mroczny znak to
efekt połączenia duszy z wężem. To dzieło Voldemorta. Wierzę, że pierwotny
patronus tak samo jak pokonał Voldemorta, tak i pokona klątwę w żyłach Snape’a,
jednocześnie jego samego chroniąc. – Nicole mówiła z pewnością, choć sama nie
wiedziała skąd się to bierze.
- A co jeśli to się nie uda. Patronus
może go zniszczyć, tak jak Voldemorta. W końcu w nim poprzez mroczny znak
obecna jest czarna magia, wiesz że tak się może… - jednak odpowiedź Harry’ego
zatrzymała Vanessa kładąc mu dłoń na ustach, po czym pocałowała go wkładając w
to całe uczucie, które do niego żywiła.
- Zróbmy to, proszę – błagała po
skończonym pocałunku ze łzami swobodnie płynącymi z jej oczu. – Gorzej nie
będzie.
- Harry, najważniejsza jest
intencja – dalej przekonywała Nicole, choć wiedziała, że jej przyjaciółka już
poradziła sobie z niepewnością młodego Pottera. Gryfon chwycił mocniej różdżkę
i celując nią w stronę Snape’a spojrzał jeszcze raz na dziewczynę w swoich
ramionach.
- Expecto Patronum Elementa –
zawołał. I znowu najbliżsi zbliżyli się do nich dołączając do czarnowłosego
czarodzieja. Nawet James i Syriusz powtórzyli zaklęcie nie czując do
cierpiącego mężczyzny nienawiści, a współczucie połączone z szacunkiem i
zaczątkiem sympatii. Co ta wojna robi z ludźmi. Gdy jeleń wchłonął się w ciało
Mistrza Eliksirów, ustał jego krzyk, ciało uniosło się wyrywając się z ramion
Samuela, a następnie wszystkich poraziło niezwykle jasne światło, więc czym
prędzej pozasłaniali twarze. Gdy wszystko wróciło do normy Severus leżał na
podłodze z rozpostartymi ramionami. Ku uldze wszystkich, a szczególnie młodych
Snape’ów, wyraźnie widać było ruch klatki piersiowej mężczyzny. Oddychał. Jego
ramie było czyste, zupełnie jak w młodości zanim podjął głupią decyzję o
przystąpieniu do Czarnego Pana. Reszta śmierciożerców tak bardzo oddanych
Voldemortowi, że walczyli do samego końca w imię jego idei właśnie w tej chwili
stracili duszę. Mroczny znak tak jak pocałunek dementora wyssał z nich duszę.
Vanessa chciała uścisnąć Harry’ego mocno z wdzięczności, ale ten właśnie w tej
chwili osunął się na kolana. Zemdlał. Pierwszą osobą, która do nich podbiegła
była Lily. Po rzuceniu na syna zaklęć diagnostycznych odetchnęła z ulgą.
- Spokojnie, wyczerpał tylko
swoje siły magiczne. Potrzebny mu jest tylko odpoczynek.
W tej właśnie chwili nastał świt.
Nowy dzień zwiastował nowy początek. Wszyscy ci co mieli siłę wzięli się za
pomoc poszkodowanym. Lily wyczarowała nosze dla swojego syna, a jej mąż dla
Snape’a. Każdy kto był w stanie wziął się za poszukiwanie osób, którym mogli
pomóc, przenosząc ich do szpitala mieszczącego się w lochach. Byli i tacy
którzy wzięli na siebie obowiązek znalezienia poległych obrońców i złożenia ich
pod ścianą w Wielkiej Sali. Aurorzy zajęli się natomiast zebraniem ciał
śmierciożerców umieszczając ich w komnacie przylegającej do Wielkiej Sali. Nie
chcieli, aby ich truchła bezcześciły pamięć poległych obrońców wolności.
Nicole nie mogła uwierzyć, że to
już koniec. Że wreszcie są bezpieczni, że nie muszą żyć z widmem Voldemorta, że
mogą patrzeć w przyszłość i nie widzieć tylko zbliżającej się wojny, że wreszcie
mogą żyć spokojnie i szczęśliwie. Poczuła silne ramiona obejmujące ją od tyłu.
Poczuła jego zniewalający zapach teraz zmieszany z wonią potu i krwi, i od razu
wiedziała kto ją obejmuje. Odwróciła się w jego ramionach i spojrzała prosto w
stalowe oczy swojego chłopaka. Swojego mężczyzny. Po tym wszystkim co się stało
mógł się nim nazywać. Dorósł. Całe ich pokolenie dorosło zbyt szybko, zmuszeni stanąć
po jednej ze stron w walce. To oni sprawili, że byli znaczącą siłą w tej
wojnie, dzięki której wynik ułożył się tak jak się ułożył. Wpatrywali się w
siebie dłuższą chwilę, nie mogąc nacieszyć się tym widokiem. Teraz nie ważny
był siniak pod jego okiem, szrama ciągnąca się od jej ucha, aż do ust, ani brud
widoczny na ich twarzach.
- To już koniec – mruknęła w usta
blondyna Nicole. Na co Ślizgon pocałował ją z ulgą.
- Koniec – szepnął, gdy się od
siebie oderwali. Oparł czoło o czoło dziewczyny, dla której był w stanie to
wszystko zrobić, dla której oddałby życie, i z którą miał nadzieje, będzie mógł
się tym życiem cieszyć.
- Dołączmy do nich – poprosiła
wskazując na wszystkich, którzy działali, aby pomóc tym którzy tej pomocy
potrzebowali. W Wielkiej Sali pojawiło się kilkunastu magomedyków wyposażonych
w świstokliki, aby tych najbardziej rannych od razu przenieść do św. Munga.
Draco wraz z Nicole wciąż trzymając się za dłonie ruszyli do pomocy. Szybko
znaleźli osobę, która jej potrzebowała. W przejściu do Sali Wejściowej znaleźli
Pansy, która ku ich przerażeniu, miała wielką dziurę w brzuchu przechodzącą ma
wylot. Leżała na martwym Teodorze Nottcie, który ubrany był w szatę
śmierciożercy i płakała nad jego ciałem mrucząc jakieś słowa. Nie wiedzieli co
ani kto spowodował jej obrażenia, ani jakim sposobem jest jeszcze przytomna,
ale szybko domyślili się co pokonało Notta, widząc mroczny znak na jego
przedramieniu. Natychmiast ruszyli by pomóc Ślizgonce. Chcieli zdjąć ją z
martwego ciała i przenieść do lochów, by zajął się nią ktoś wykwalifikowany.
Oni nie mieli zupełnie pojęcia jak wyleczyć takie rany, a w pobliżu jak na
złość nie było żadnego uzdrowiciela.
- Pansy, chodź z nami. Pomożemy
ci. Zobaczysz ktoś cię wyleczy – przemawiała cicho do niej Nicole, a Draco próbował
oderwać jej dłonie od ciała Teodora i wziąć ją na ręce, aby zanieść ją do kogoś
kto jej pomoże. Ale Pansy wyrywała się, choć nie wiedzieli skąd bierze na to
jeszcze siłę.
- Nie! Nie zabierajcie mnie od
niego! – rozpaczała. – On by mi tego nie zrobił. On musiał być pod imperiusem.
On nie był śmierciożercą – przekonywała ich, choć Mroczny Znak na jego
odsłoniętym przedramieniu zupełnie temu przeczył. Oni z przerażeniem
zrozumieli, że do tego stanu musiał doprowadzić ją właśnie ten chłopak, któremu
Ślizgonka tak ufała.
- Pansy, wierzę ci. Ale teraz go
zostaw, musimy tobie pomóc – próbowała przekonywać dalej Nicole, jednak bez
skutku.
- On mnie kochał, Nicole.
Rozumiesz to?! – Pansy chwyciła swoją zakrwawioną ręką dłoń Nicole. –
Rozumiesz, prawda? – Ślizgonka potrzebowała, aby ktoś utrzymał ją w tym
oszustwie, któremu się poddała i Nicole jej to dała.
- Oczywiście, że rozumiem –
skłamała. – Ale najpierw musimy cię wyleczyć, potem przekonamy wszystkich, że
Teo był niewinny. – Nicole kłamała, aby przekonać dziewczynę. Ona musiała
znaleźć się pod opieką uzdrowiciela natychmiast. Chwilę później Nicole myślała,
że dopisało im szczęście. Koło nich zjawił się uzdrowiciel z Munga. Rzucił na
Pansy zaklęcie diagnozujące.
- Przykro mi, ale jej już nic nie
pomoże – szepnął mężczyzna do Nicole i Dracona. – Zupełnie nie wiem jakim
sposobem jest jeszcze przytomna. - Wyciągnął z sakiewki przy pasku buteleczkę z
fioletowym eliksirem, w którym od razu rozpoznali Eliksir Słodkich Snów. –
Naprawdę mi przykro, ale chociaż nie będzie więcej cierpiała – mówił do nich
podając go dziewczynie. Gdy tylko przełknęła eliksir opadła bezwładnie na
śmierciożercę. Już po chwili jej pierś przestała się unosić. Potem wylewitował
ją pod ścianę do reszty ofiar, a do nich podszedł auror, aby zabrać ciało
Teodora.
- Szkoda dziewczyny. Widziałem
jak rzucał na nią te zaklęcia, a ona w ogóle się nie broniła. Chyba naprawdę
kochała to ścierwo – powiedział z obrzydzeniem patrząc na martwego. – Dobrze,
że te ich mroczne znaki ich wykończyły. – Następnie odszedł.
- Nicole, mam dość. Chodźmy stąd.
Poradzą sobie bez nas. – Draco spojrzał na dziewczynę prosząco.
- Masz rację. Nie chcę tego już
oglądać – uznała patrząc pod ścianę gdzie leżały ciała poległych. Dostrzegała
tam coraz więcej znajomych twarzy i nie mogła tego znieść.
Nie tylko Pansy tam leżała.
Dumbledore, który w końcu pokazał, że nie tylko prowadzi jedną ze stron w tej
wojnie, ale ruszył do walki w obronie uczniów.
Ron, który przejrzał w ostatniej
chwili i to właśnie ją osłonił przed zielonym światłem. Jego widok szczególnie
ją poruszył, kiedy zobaczyła rozpaczającą rodzinę Weasley’ów przy jego ciele.
Molly niemal leżała na martwym synu i płakała rozdzierająco, jej mąż próbował
wesprzeć żonę głaskając ją uspokajająco po plecach, ale z jego oczu również
swobodnie płynęły łzy. Reszta ich synów stała dookoła nich wspierając się
wzajemnie swoją obecnością, a bliźniacy przytulali płaczącą Ginny, która
pojawiła się w Wielkiej Sali od razu po zakończeniu walki. Nieco z tyłu w
geście wsparcia stali Hermiona i Sam.
Jednak to nie wszyscy, którzy tu
spoczęli.
Damien, z wciąż błąkającym się
dumnym uśmiechem, który zawsze zdobił jego twarz, a szczególnie wtedy gdy mógł
wyrwać się do walki.
Neville.
Eva.
Luna.
Astoria i Dafne.
Minister magii Kingsley
Schacklebolt.
Głównodowodzący auror Richard
Jones.
Szalonooki Moody.
Profesor Flitwick.
A to nadal nie byli wszyscy. Więcej
nie chciała tam patrzeć. Cieszyła się jedynie, że nie widzi tam nikogo ze
swojej rodziny i najbliższych przyjaciół. Dopisało im szczęście. Przytuliła się
do Dracona i ruszyli do lochów. Pokoje Wspólne Ślizgonów i Puchonów oraz ich
dormitoria zostały przekazane do odpoczynku dla wszystkich obrońców, gdyż obie
wieże z Pokojami Wspólnymi Gryfonów i Krukonów zostały zniszczone. Tak więc gdy
Nicole z Draconem dotarli do Pokoju Wspólnego Ślizgonów dostrzegli większość
swoich najbliższych. Camile z Blaisem przysypiali razem na fotelu przy kominku.
Na drugim fotelu siedział zmęczony przemianą i walką Remus, a Tonks
opierniczała go stojąc na przeciwko za to, że za bardzo ryzykował, aby po
chwili rzucić się na niego i całować go namiętnie. To był jej sposób na
odreagowanie stresu.
- Może weźmiemy z nich przykład –
mruknął cicho Draco do Nicole ze swoim przebiegłym uśmieszkiem. Jednak nie
zdążyła mu odpowiedzieć, bo usłyszeli męskie chrząknięcie za sobą. Za nimi
weszli rodzice Nicole.
- Nie musiałem tego słyszeć –
zamarudził James. Jednak Lily trzepnęła mu w ramię.
- Daj im spokój. Są młodzi,
zasłużyli – zaśmiała się Lily i mrugnęła do pary.
- Dzięki mamo – Nicole
uśmiechnęła się radośnie i przytuliła do Dracona.
- Kochanie, chyba nie chcemy
skończyć jak Snape. Jestem za młody by zostać dziadkiem – stwierdził starszy
Potter przypominając sobie scenę jaka rozegrała się przed samą bitwą.
- Nie martw się tato, nie
skończysz. – Teraz już Nicole śmiała się w głos widząc przerażoną minę Draco.
Chyba myślenie o dzieciach było ostatnim czego teraz potrzebował i w sumie nie
dziwiła mu się. Choć te żarty były dobrym sposobem, aby odreagować. – My na
szczęście używamy odpowiedniego zaklęcia – dodała w myślach, uznając jednak, że
jej ojciec nie musi tego wiedzieć. – Mamo, co z Harry’m? – zapytała, aby
zmienić temat, dzięki czemu Draco się rozluźnił.
- Podaliśmy mu eliksiry
wzmacniające teraz odsypia to razem z Vanessą – odpowiedziała Lily. Nicole
odetchnęła z ulgą.
- A czy wie pani co z moją matką?
– zapytał Draco. W jego głosie Nicole wyczuła nutę strachu dlatego nieco
mocniej go ścisnęła.
- Czuwa przy Severusie w Skrzydle
Szpitalnym – Lily posłała mu uspokajający uśmiech, na co chłopak podziękował
jej skinieniem.
- A profesor?
- Nie wiemy jeszcze jakie będą
efekty klątwy, na razie jest w śpiączce.
- A co z Syriuszem? – zapytała
Nicole rozglądając się jakby sądziła, że zaraz go tu znajdzie.
- Też jest w Skrzydle – tym razem
odpowiedział jej James. – Przyjął na siebie kilka paskudnych klątw, które miały
trafić w Annabelle, ale wyjdzie z tego cało. Tylko musi odpocząć.
- Teraz każdy tego potrzebuje –
mruknęła z zadumą Lily. – Zanim pójdziecie odpocząć wezwijcie skrzaty, aby
podały wam eliksiry wzmacniające, maści na drobne rany i siniaki i eliksir
słodkiego snu. Dzisiaj wam się to przyda.
- Dobrze mamo, to my też już
pójdziemy się położyć – uznała Nicole i pociągnęła Dracona w stronę jego
dormitorium. Zanim dotarli do korytarza prowadzącego do sypialni usłyszeli
rozmowę jej rodziców.
- Liluś naprawdę mamy pozwolić im
na spanie w jednym łóżku? Przecież to…
- James jesteś nadopiekuńczy! –
Nicole była pewna, że jej matka ledwo powstrzymuje się przed parsknięciem
śmiechem w twarz ojca. – Przecież nie przeszkadzało ci, że Harry i Vanessa też
są razem.
- To co innego! Harry to chłopak!
On… - nagle się zaciął. – O Merlinie nasze dzieci dorosły!
- Cieszę się, że wreszcie to do
ciebie dotarło, kochanie. – Lily nie wiedziała czy się śmiać, czy załamywać nad
głupotą męża. Nagle jego twarz rozjaśnił uśmiech Huncwota.
- Liluś, a może postaramy się o
kolejnego Pottera.
- Tym razem ja nie musiałam tego
słyszeć – krzyknęła do nich ze śmiechem Nicole, która wychyliła się zza
korytarza który dopiero przed chwilą przekroczyła. Jednak od razu uciekła
sprzed oczu rodziców, aby nie wpadło im do głowy zemścić się na niej. Lily
jednak tylko skwitowała propozycje męża jednym słowem.
- Oszalałeś – i popukała go w
głowę.
***
Zgodnie z obietnicą rozdział pojawił się po tygodniu. Przed nami już tylko epilog i być może pewna niespodzianka, ale o tym później.
Pozdrawiam,
AniaXXX