poniedziałek, 2 listopada 2020

Rozdział 68

Wybiła godzina 14:00. W Hogwarcie pojawiło się większość sił dobra, przygotowania ruszyły pełną parą. Dowodzenie objęli dyrektor Hogwartu Albus Dumbledore, minister magii Kingsley Shacklebolt oraz głównodowodzący aurorów Richard Jones. Do sił Hogwartu dołączyli nie tylko aurorzy oraz cały Zakon Feniksa, ale także mieszkańcy Hogsmeade, część magicznych stworzeń, czy też uczniowie i nauczyciele Beauxbatons, którzy mieli korzenie, albo bliskich przyjaciół w Anglii. W ten sposób w Wielkiej Sali pojawili się Damien i Fleur Delacour’owie, a także ich kilku francuskich przyjaciół, przedstawiciel centaurów, który ogłosił, że ich rasa weźmie udział w zbliżającym się starciu, kilku goblinów, skrzaty domowe Hogwartu, oraz około dziesięciu wilkołaków, których udało się przekonać dzięki Remusowi, a w Zakazanym Lesie czekał przyrodni brat Hagrida, olbrzym, którzy miał włączyć się do walki jeśli i po stronie Czarnego Pana pojawią się olbrzymy. W tej chwili grupa wilkołaków stała pod ścianą w najbardziej oddalonym od wszystkich kącie i popijali wywar tojadowy, aby w trakcie dzisiejszej pełni mogli być jak najbardziej świadomi. Remus co jakiś czas podchodził do nich, aby podnieść ich na duchu, był jedyną osobą, która w tej chwili ich rozumiała. Damien Delacour krążył między rodziną Weasley’ów oraz znajomymi uczniami, a często także nieznajomymi żartując sobie z nimi i rozładowując atmosferę. Nicole bardzo drażniło jego zachowanie, bo wiedziała, że to nie czas na żarty. Z resztą nie tylko to ją drażniło. Czuła, że nie może się uspokoić, choć sama nie wiedziała czym było to spowodowane. W międzyczasie Richard Jones dzielił ich na grupy i przydzielał do różnych miejsc. W pierwszym szeregu stanąć miała większość aurorów, zaraz za nimi Zakon Feniksa, od strony Zakazanego Lasu wspierać ich miały centaury ze swoimi łukami, a wejścia do zamku bezpośrednio bronić miało JP. Ron Weasley nie mógł uwierzyć, że tak ważne zadanie zostało przydzielone tylu Ślizgonom. Reszta uczniów Hogwartu, nauczyciele, uczniowie Beauxbatons oraz mieszkańcy Hogsmeade zostali podzieleni na trzy grupy, które miały stanąć na trzech wieżach Hogwartu. Skrzaty miały pilnować wejścia do lochów, gdzie urządzany był szpital polowy, do którego cały czas napływali uzdrowiciele z Munga. Natomiast tych kilku goblinów oraz wilkołaków, którzy postanowili dołączyć do walki, mieli stanąć przy Zakonie Feniksa. Gdy już wszyscy dostali swój przydział, podzieleni na grupy mogli się odprężyć. Skrzaty roznosiły napoje oraz prowiant, aby przed walką mogli się posilić. Rodziny i przyjaciele skupiali się w jednym miejscu i próbowali spędzić ze sobą być może ostatnie wspólne chwile. Na twarzy Harry’ego widać było spięcie, jednak czerpał on z tych chwil, natomiast Nicole wciąż była niespokojna. Chciała choć przez chwilę pobyć sama, jednak wciąż ktoś ją zagadywał. Wreszcie nadszedł jej moment. Do starszych Potterów i Syriusza podszedł akurat Alastor Moody, który chciał z nimi coś omówić, Remus rozmawiał z innymi wilkołakami, Harry’ego rozmową zajęła Hermiona, młodzi Snape’owie byli u wciąż nieprzytomnego ojca, a do Dracona i Camile podeszła matka. Gdy Nicole zauważyła, że wreszcie nikt się nią nie interesuje wymknęła się z Wielkiej Sali, a potem skierowała się do Pokoju Wspólnego Ślizgonów. Dzięki skrótom wyminęła skrzaty, które już pilnowały wejścia do lochów. Gdy znalazła się w swoim dormitorium odetchnęła głęboko. Usiadła na brzegu swojego łóżka, po drodze chwytając wciąż nienaprawioną kulę śnieżną, którą jako dziecko dostała od swoich francuskich rodziców. Przypomniała sobie jak to się stało, że kula pozbawiona została wody. Sama ją rozbiła po wydarzeniach z zeszłego lata, kiedy to nie mogła poradzić sobie z torturami, gwałtem i niespodziewanym odzyskaniem rodziców. Pamiętała swoje zagubienie, rozpacz i ból, i wiedziała, że nie chce się tak więcej czuć. Wciąż trzymając figurkę w dłoniach zamknęła oczy i przywołała swoją magię. Niemal natychmiast usłyszała w głowie delikatny głos Adrienne. Nicole, jesteś silna. Poradzisz sobie, tylko w to uwierz. Nicole delikatnie uśmiechnęła się. Jej mentorka zawsze potrafiła podnieść ją na duchu.

- Boję się - mruknęła niemal nieświadomie. W takie sytuacji każdy się boi, i to nie jest nic złego. To nie sprawia, że jesteś słaba, wręcz przeciwnie. Zajrzyj w głąb siebie i odnajdź tę siłę. Nicole wzięła głęboki wdech i przestała myśleć. Mocniej zacisnęła powieki i przypomniała sobie wszystkie poprzednie spotkania z Adrienne. To one napełniały ją siłą, gdy sama nie mogła sobie z czymś poradzić. Wreszcie to poczuła, zacisnęła dłonie na kuli śnieżnej i otworzyła oczy. Figurka rozbłysła jasnym światłem, a moment później wydarzyło się coś w co Nicole nie mogła uwierzyć. Kula śnieżna powoli napełniała się wodą, aż wreszcie wyglądała jak dawniej. Na ten widok po twarzy Ślizgonki popłynęła łza wzruszenia. Nicole odetchnęła i wyszła z dormitorium z delikatnym uśmiechem i pewnością w oczach. Gdy dotarła do Wielkiej Sali tam panowało małe poruszenie. Jej bliscy zdenerwowani kręcili się po pomieszczeniu jakby kogoś szukając. Domyślała się, że to o nią chodziło. W końcu znikła bez słowa na dobre pół godziny. Pierwszą osobą, która ją zauważyła była Camile.

- Nicole! Gdzieś ty była?! – podbiegła do niej z resztą przyjaciół i jej rodziną.

- Musiałam pomyśleć – odparła spokojnie.

- Teraz?! – rozległo się z wielu gardeł.

- A nie mogłaś chociaż powiedzieć, że gdzieś idziesz? – zapytał pochmurny Draco.

- Pewnie mogłam – mruknęła. Nie chciała się z nimi teraz kłócić, więc wolała przytaknąć. – Potrzebowałam chwili samotności. To był chyba ostatni moment na to – mruknęła niepewnie.

Na szczęście dla Nicole przerwało im pojawienie się mówiącego patronusa przesłanego od jednego z aurorów, który został oddelegowany do obserwowania okolic Hogwartu i wypatrywania wroga.

- Pojawili się na stacji w Hogsmeade i stamtąd ruszyli główną ścieżką miasteczka. Pierwsza grupa do Hogwartu powinna dotrzeć już w ciągu pół godziny. Siły wroga liczą około pięć setek śmierciożerców i po jednej setce wilkołaków, inferiusów i dementorów. Prawdopodobnie nie ma wśród nich jeszcze Sami-Wiecie-Kogo i jego Wewnętrznego Kręgu. – Niedźwiedź-patronus złożył raport przed Ministrem Magii. W oczach wszystkich, którzy to słyszeli przemknął cień strachu. Ich było zdecydowanie mniej. Trzy setki aurorów, pięćdziesięciu członków Zakonu Feniksa, jedna setka centaurów, około trzydziestu goblinów, tuzin wilkołaków oraz niecała setka uczniów i nauczycieli Hogwartu, przyjaciół z Beauxbatons oraz mieszkańców Hogsmeade i jeden olbrzym. Na dodatek nie mogli być pewni czy Voldemort nie trzyma jeszcze czegoś w zanadrzu.

- Uwaga, wszyscy na pozycje! – zagrzmiał głos Richarda Jonesa. Aurorzy ruszyli jako pierwsi, potem Zakon, a po nich JP. W tę ostatnią grupę wmieszał się Damien Delacour, od początku chciał być w centrum walki, zamiast chować się za murami wież Hogwartu. Wreszcie dotarli do Sali Wyjsciowej, a po przekroczeniu wielkich drzwi JP od razu zaczęło się organizować. Jednak zanim podzielili się na swoje trzy stałe grupy nastąpiła ostatnia chwila na słowa wsparcia, a w oczach niektórych widać było także chęć pożegnania. Nicole szybko odnalazła Dracona. Stanęli naprzeciwko siebie, jak najbliżej szukając kontaktu. Draco złapał ją delikatnie za twarz i wpił się mocno w jej usta. Nicole czuła w tym geście frustrację, niemoc i strach, ale także ogrom miłości, którą do niej czuł. Wreszcie przerwali pocałunek, a chłopak oparł swoje czoło o jej, nadal trzymając w dłoniach jej twarz.

- Masz na siebie uważać – nakazał pewnie. – Masz trzymać się z daleka od centrum walk i uciekać jeśli będzie źle. Do cholery jesteś Ślizgonką i pamiętaj o tym – zakończył z mocą.

- Draco, przecież oboje wiemy, że ani ja, ani ty nie będziesz trzymał się od tego z daleka. Będziemy w centrum wydarzeń, ale będziemy tam razem. Damy radę! – Nicole puściła mu oczko i cmoknęła go w nos.

- Coś ty ze mną zrobiła, Potter – żachnął się i ponownie ją pocałował. – Pamiętaj, że chcę to jeszcze powtórzyć – stwierdził, gdy skończyli.

- I zrobisz to nie raz – zaśmiała się ze łzami w oczach. Wreszcie oderwali się od siebie. Nicole od razu znalazła wzrokiem Harry’ego, który właśnie przytulał Vanessę. Oni również po chwili oderwali się od siebie. Rodzeństwo Potter szybko znalazło się obok siebie.

- Nicole, błagam uważaj na siebie – oznajmił Gryfon.

- I vice versa Harry – odpowiedziała mu. – Pamiętaj, że jesteśmy z tobą. Razem damy radę. – Nicole posłała bratu pokrzepiający uśmiech, a on w zamian poczochrał ją po głowie.

- Damy radę – przytaknął i westchnął.

Za Potterami Draco podchodził właśnie do swojej siostry, która chyba przykleiła się do Blaise’a. Blondyn nie przejmując się niczym palnął przyjaciela w głowę.

- Może dalibyście już spokój – mruknął.

- Stary, to może być mój ostatni pocałunek, a ty mi odbierasz tę chwilę radości – odparł mu Zabini z szerokim uśmiechem.

- Masz przeżyć dupku – warknęła Camile.

- To jasne jak słońce. – Blaise mrugnął do blondynki.

- Ty też Draco – dodała poważniej. – Uważaj na siebie – poprosiła.

- Ty też – odpowiedział jej brat, a potem cmoknął ją w czoło.

- Musimy się zorganizować – przerwała im Hermiona z niepokojem na twarzy.

- Masz rację – przytaknęła Nicole, ale zaraz odwróciła się do wejścia przez które właśnie przemknęła kolejna osoba, która otrzymała inny przydział.

- Damien? – zdziwiła się. – A ty nie powinieneś być w wieży zachodniej?

- Powinienem, ale chyba nie sądzisz, że będę się krył za murami, kiedy wiem, że tutaj będzie lepsza zabawa. – Nicole na te słowa prychnęła.

- Nie ma sensu żebyś teraz wracał, więc zostań. Staniesz w trzeciej grupie zamiast Ginny.

- Nie ma szans żebyś zmusiła mnie do powrotu, amour – stwierdził, a następnie posłał jej całusa. Nicole widząc minę Dracona i nie chcąc dopuścić do walki jeszcze zanim ta właściwa się zacznie, szybko zarządziła, że czas najwyższy, aby podzielili się na grupy.

Na samym środku przed wejściem ustawiła się jedna grupa z Draconem i Harrym na czele, po prawej ustawiła się grupa, w której była Nicole, a po lewej Grupa z Samem i Damienem. Krok przed każdą z grup stali ich tarczowi, natomiast delikatnie za nimi uzdrowiciele. Stali tak spięci i czekali. Niedługo później zaczęli słyszeć krzyki. To pierwsi śmierciożercy zbliżali się. Wreszcie stanęli blisko bram Hogwartu zostawiając kawałek przestrzeni między sobą, a bramą. Kolejne pół godziny zajęło całej grupie ustawienie się przed Hogwartem. „Dobrych” i „złych” dzieliła tylko ogromna brama. Obie grupy stały i czekały. Na czele aurorów i Zakonu Feniksa stała dowodząca trójka. Na razie chroniły ich magiczne bariery, a śmierciożercy nie robili nic, aby je przebić. JP za sobą nagle usłyszeli kolejne skrzypienie drzwi wejściowych. Nie mogli uwierzyć w to, kogo zobaczyli.

- Tato! – wykrzyknęło rodzeństwo Snape. To Severus Snape wyszedł z zamku najwyraźniej poskładany w całość przez madame Pomfrey. Nauczyciel napiętym wzrokiem spojrzał na swoje dzieci.

- Uważajcie na siebie – mruknął i ruszył w stronę większej grupy. Wreszcie dotarł do nich i stanął niedaleko Huncwotów oraz Lily.

- Severusie! – wykrzyknęła zaskoczona rudowłosa. – Cieszę się, że cię widzę, ale chyba nie powinno cię tu być.

- Dziękuję Lily, ale to nie jest odpowiednia chwila, żebym leżał w łóżku, poza tym Popy poskładała mnie w całość – odpowiedział oschle.

- No to damy im popalić, co nie Smarku? – odezwał się James z wesołym uśmiechem, na co Mistrz Eliksirów tylko prychnął, a Lily zaczęła się zastanawiać czy jej mąż kiedyś dorośnie. Kolejne dziesięć minut minęło im na słuchaniu wrzasków i obelg śmierciożerców i wilkołaków. Oni sami nie dali się prowokować i stali w ciszy. Wreszcie to przerwało im pojawienie się kolejnej grupy za bramami. Na miejsce deportował się Wewnętrzny Krąg i sam Lord Voldemort. Łysy, beznosy, wysoki mężczyzna stanął po środku i natychmiast został otoczony przez swoje najbliższe sługi. Po prawej miał Bellatrix Lestrenge, a po lewej Lucjusza Malfoya.

- Dumbledore – zaczął swoim wysokim upiornym głosem Czarny Pan. – Widzę, że wydaje ci się, że obronisz się przede mną – zaśmiał się bez grama wesołości. – Myślisz, że mocniejsze osłony wam pomogą – zadrwił, po czym płynnym ruchem uniósł różdżkę, z której wyleciał czarny promień, który uderzył w niewidzialne osłony Hogwartu. Dumbledore szybko podjął wyzwanie, wyczarował biały promień, który dotarł do osłon i wzmacniał je. Jako dyrektor Hogwartu jego osłony miały najmocniejszą siłę. Obaj czarodzieje utrzymywali swoje promienie walcząc o przewagę, chwila zawahania mogła dać przewagę przeciwnikowi. Po dobrym kwadransie Dumbledore’owi zaczęła drżeć ręka trzymająca różdżkę, ku jego nieszczęściu dostrzegł to Voldemort, który zaśmiał się szyderczo i włożył jeszcze więcej mocy w swoje zaklęcie. To wreszcie spowodowało nieuniknione. Osłony opadły, połączenie czarnego i białego promienia roznieciło burzę iskier, a pokonany Dumbledore opadł na kolana. Czarny Pan czym prędzej różdżką otworzył bramy i przywołał do siebie zmęczonego dyrektora Hogwartu. Wewnętrzny Krąg otoczył ich i wyczarował wokół siebie ochronną kopułę. Ich Pan nie życzył sobie, aby coś mu przeszkodziło. Obrońcy Hogwartu nie mogli uwierzyć, że tak łatwo Dumbledore został pokonany, czekali teraz na najgorsze. Reszta śmierciożerców także nie ruszała się z miejsc. Mieli czekać na rozkaz do ataku i wiedzieli, że taki nastąpi po ostatecznym pokonaniu Dumbledore’a. Siwowłosy mężczyzna nadal na kolanach klęczał przed swoim największym wrogiem, który teraz napawał się swoim pierwszym zwycięstwem.

- Kto by pomyślał, że sam Albus Dumbledore będzie klękał przede mną, przed wielkim Lordem Voldemortem! – Nie czekając na więcej wykrzyknął – Avada Kedavra! – Zmęczony starzec nie był w stanie nawet unieść swojej różdżki w obronie. Wszyscy obrońcy wciągnęli głęboko powietrze nie wierząc, że to się dzieje naprawdę, a Czarny Pan roześmiał się z triumfem. Wewnętrzny Krąg opuścił ochronną kopułę i wraz ze swoim panem teleportował się. Jednak zanim to się stało reszta śmierciożerców usłyszała sygnał.

- Do ataku! – wykrzyknął niemal radośnie Voldemort. Hogwarta zalała wielka grupa śmierciożerców wspierana przez wilkołaki i inferiusy. Czarny Pan ze swoimi najbliższymi sługami pojawił się na obrzeżach Zakazanego Lasu od strony Hogsmeade. Ich plan zakładał, że czekają tam razem z dementorami, aż pierwsza zmasowana grupa przetrzebi siły wroga. Gdy obrońcy zmęczą się walką do akcji wkroczą dementorzy, a zaraz za nimi Wewnętrzny Krąg. Voldemort nie wierzył, że po takiej ilości śmierci wokół siebie będą oni w stanie bronić się przez dementorami. Wtedy właśnie do walki wkroczą jego najlepsi, najwierniejsi słudzy, razem z nim samym. Wtedy zabiją wszystkich, którzy staną mu na drodze do Harry’ego Pottera i do objęcia władzy nad Hogwartem. A nawet gdyby coś w trakcie nie poszło po jego myśli w Zakazanym Lesie czekała trójka olbrzymów, którzy tylko czekali na rozkazy.

***

Cześć,

mam nadzieję, że mimo, że historia przyspieszyła i zbliża się ku końcowi to nadal ciekawią Was ostateczne losy Nicole i reszty jej towarzyszy.

Rozdział ten miał być już co najmniej dwa tygodnie wcześniej z tego względu, że przez nie całe trzy ostatnie tygodnie siedziałam na kwarantannie i miała baaardzo dużo czasu wolne. Niestety za pisanie wzięłam się na sam koniec laby. Mam nadzieję, że kolejny będzie szybciej.

Pozdrawiam i życzę miłego czytania.

AniaXXX


niedziela, 27 września 2020

Rozdział 67

Ostatnie trzy dni były pełne napięcia i strachu. Wieści od Nicole nie napawały optymizmem, a brak powrotu Severusa Snape’a dodatkowo psuł humory. Jednak śniadanie drugiego dnia maja mijało we względnym spokoju, który nagle został przerwany przez nagły huk. Wrota Wielkiej Sali otworzyły się gwałtownie. Zarówno uczniowie jak i nauczyciele ujrzeli Mistrza Eliksirów. Jednak nie wyglądał tak dostojnie jak zawsze. Jego czarna szata była porozrywana i nadpalona w kilku miejscach. Zarówno twarz jak i resztę ciała pokryte miał krwią. Gdy z ledwością poruszał się wzdłuż Wielkiej Sali pozostawiał po sobie ślad czerwonej posoki, który ciągnął się przez całą Salę Wejściową. Gdy Sam i Vanessa dostrzegli swojego ojca szybko zerwali się ze swoich miejsc i podbiegli do niego. Zrobili to w idealnym momencie, ponieważ Mistrz Eliksirów nie był w stanie ruszyć się dalej i upadł by na kolana, gdyby nie to, że go złapali. Trzymali go za ramiona nie pozwalając mu upaść. Zaraz za Snape’ami ze swojego miejsca zerwał się Dumbledore. Ślizgoni ze strachem wpatrywali się w swojego opiekuna, który był wyraźnie ranny, a nikt nie wiedział jak to się stało.

- Dumbledore – wychrypiał mężczyzna, kiedy zawisł pomiędzy swoimi dziećmi.

- Severusie, musimy przejść do mojego gabinetu. Tam mi wszystko opowiesz – stwierdził dyrektor przypatrując się swojemu szpiegowi.

- Miał pan chyba na myśli Skrzydło Szpitalne i panią Pomfrey, która musi go wyleczyć – wtrącił się zimno Samuel. Nienawidził patrzeć na ojca i jego stosunki z Dumbledorem. Przez tego człowieka jego dumny i zawsze twardy ojciec był sprowadzony do zwykłego pieska na posyłki. Obserwowanie tego było dla Sama bolesne.

- Tato, wytrzymaj zaraz otrzymasz pomoc – mówiła Vanessa ze łzami w oczach. Nikt spośród ich czwórki nie zawracał uwagi na zbierający się tłum pomiędzy stołami Ravenclawu  i Hufflepuffu. Najbliżej stanęli przyjaciele Ślizgonów, a więc młodzi Malfoy’owie i Potter’owie, obok obserwowali to Huncwoci z Lily i Tonks, dalej podchodzili starsi uczniowie chcąc zobaczyć znienawidzonego nauczyciela w takim stanie. Młodsi siedzieli na miejscach bojąc się ruszyć z miejsca. Przez ten tłum przepychała się pielęgniarka chcąc pomóc.

- Nie wytrzymam dłużej. Muszę przekazać ci wiadomość od Czarnego Pana. – Jego głos był słaby, ale gdy tylko zaczął mówić w pomieszczeniu zaległa cisza, więc był doskonale słyszalny. Nie czekając na pozwolenie kontynuował. – Odkrył mnie. Musi mieć jeszcze jakiegoś szpiega w Hogwarcie. Puścił mnie żywym, aby przekazać ci, że to jest ten dzień. Czarny Pan dziś zaatakuje Hogwart. Gdy nadejdzie zmrok jego armia stawi się u wrót Hogwartu – zakończył i odetchnął głośno. Przekazał wiadomość. To było ostatnie zadanie. Z jego gardła popłynął strumień krwi, nie sądził aby mógł przeżyć do rozpoczęcia ostatecznej bitwy. Jego rola podwójnego szpiega właśnie dobiegła końca. Zamknął oczy.

- Tato! Nie! – wrzasnęła Vanessa.

- Panno Snape, panie Snape połóżcie go na ziemi – nakazała pani Pomfrey. – Chcę zacząć go leczyć. – Gdy to dopowiedziała dopiero wtedy postanowili jej posłuchać. Ułożyli ojca delikatnie na ziemi, a pielęgniarka zaczęła go diagnozować. Lily zerwała się, aby pomóc kobiecie. Gdy pani Pomfrey sprawdzała co Severus ma uszkodzone, rudowłosa kobieta tamowała jego największe rany, aby nie tracił więcej krwi. Wszyscy obserwowali to z przejęciem. Kilka minut to trwało zanim z jego ciała przestała płynąć krew.

- Już wiem co mu jest. Musimy zabrać go do Skrzydła Szpitalnego. Potrzeba wielu eliksirów, aby wyszedł z tego. Mam nadzieję Lily, że mi pomożesz, bo jeszcze długa droga, aby go ustabilizować.

- Oczywiście Pomono. Chodźmy – odpowiedziała od razu. Natychmiast umieściła mężczyznę na niewidzialnych noszach i ruszyły w stronę wyjścia z Wielkiej Sali. Vannesa klęczała w krwi swojego ojca i patrzyła tępo w swoje zakrwawione dłonie. Nie była pewna co ze sobą zrobić. Jej przyjaciółki zajęły się nią, oczyszczając ją i Sama z krwi. Wtedy do wszystkich obecnych dotarło co właśnie się stało. Większość uczniów, szczególnie ci młodsi ulegli panice. Zaczął się chaos. Uczniowie krzyczeli, wstawali i kręcili się w tę i we w tę nie wiedząc właściwie co robić.

- Cisza! – Dumbledore postanowił szybko położyć temu kres. Już od miesięcy przygotowywał się do takiej sytuacji i doskonale wiedział co robić. – Uczniowie proszę usiąść na swoje miejsca. Zaraz rozpocznie się wasza ewakuacja! – nakazał tonem, w którym nie było miejsca na sprzeciw. – Minerwo powiadom Ministerstwo o sytuacji. Niech zbiorą wszystkie swoje siły jak najszybciej. Remusie daj znać Zakonowi. – Zarówno kobieta jak i mężczyzna od razu ruszyli nie czekając na resztę instrukcji. – Prefekci naczelni pomożecie w ewakuacji. Ewakuowani zostaną wszyscy uczniowie poniżej piątego roku oraz wszyscy, którzy nie zechcą walczyć u naszego boku. Uczniowie zostaną przeniesieni do Akademii Beauxbatons przez świstokliki. Zaczniecie od pierwszaków. James, Syriusz dopilnujecie, aby ewakuacja przebiegła szybko i sprawnie. Ci którzy zostaną muszą jednak wiedzieć z czym to się wiąże. – Dyrektor zwrócił się o najstarszych uczniów. – To nie będzie zabawa, to będzie walka na śmierć i życie! – Albus Dumbledore nie chciał posyłać tych młodych ludzi na pewną śmierć, ale nie mógł im tego zabronić. Został przekonany, że to była ich walka o przyszłość. Dyrektor choć zawsze pogodny z wesołymi iskierkami  w oczach teraz mówił całkowicie poważnie. To właśnie przekonało uczniów. Przyszedł czas na ewakuację.

W pierwszej kolejności ewakuowani mieli zostać najmłodsi. Nicole szybko odnalazła wzrokiem Laurę. W obu tak niepodobnych oczach zalśniły łzy. Ślizgonka jak najszybciej znalazła się przy siostrze.

- Nicole chodź ze mną! – Młodsza rozpłakała się i przytuliła do starszej. – Błagam nie zostawiaj mnie.

- Wiesz, że nie mogę. – Nicole też płakała. – Muszę tu zostać i walczyć.

- Więc pozwól mi zostać z tobą! – Gryfonka nie mogła się uspokoić. Płakała, krzyczała i nie była w stanie puścić Nicole.

- Laura, już spokojnie, cśśśś – Nicole kołysała ją w swoich ramionach. – Laurka uspokój się, błagam. Wiesz, że nie możesz tu zostać. Jesteś za młoda. Nie pokonasz śmierciożercy Lumosem. Musisz uciekać. – Do Gryfonki wreszcie coś dotarło, bo powoli się uspokajała.

- Wiem – odpowiedziała płaczliwie. – I wiem, że co bym nie powiedziała to ty zostaniesz i będziesz walczyć.

- Zawsze wiedziałam, że jesteś mądrą dziewczyną. Teraz pomyśl, że niedługo to się skończy i wszystko będzie dobrze. Już niedługo się zobaczymy i razem będziemy świętować zwycięstwo. Zaufaj mi.

- Wierzę ci. Wierzę, że już niedługo się spotkamy – odpowiedziała już całkowicie uspokojona, ale nadal spięta. Obie kłamały i obie były świadome kłamstw tej drugiej. Nie mogły być pewne, że zobaczą się jeszcze kiedyś i że wszystko skończy się dobrze, ale aby podtrzymać to dobre choć fałszywe samopoczucie kłamały wzajemnie. Po dłuższej chwili koło nich pojawił się James Potter. Właśnie miał przekazać świstoklik trzeciorocznym Gryfonom. Kolejni uczniowie łapali długi sznur. Na koniec Laura jako jedyna nie trzymała liny.

- Laura – zaczęła Nicole błagalnym tonem.

- Laura jeszcze ty musisz ją złapać, abyście mogli się przenieść – oznajmił James łagodnie. – Zrób to, a my zrobimy wszystko, abyśmy mogli już niedługo spotkać się w tym samym gronie. – Gryfonka jeszcze się wahała, ale już po chwili niepewnie trzymała sznur. Zanim zniknęła z pozostałymi przekazała Nicole bezgłośnie, aby uważała na siebie. Gdy to się stało Nicole zamknęła oczy, aby się nie rozpłakać jeszcze bardziej. Zaraz jednak poczuła silne ramiona, które ją otoczyły. Została przytulona przez swojego ojca. Gdyby mogła wybrać pozostałaby w takiej sytuacji jeszcze przez długi czas, ale mężczyzna musiał zająć się swoimi obowiązkami. Puścił córkę i mrugnął do niej. – Zobaczysz, że wszystko jeszcze będzie dobrze. Słowo Huncwota. – Zasalutował i ruszył do czwartorocznych Gryfonów. Nicole już z delikatnym uśmiechem ruszyła do przyjaciół. Ci uczniowie, którzy postanowili zostać mieli skierować się na razie do swoich Pokojów Wspólnych. W Wielkiej Sali mieli pojawić się równo o godzinie 14:00. O tej godzinie w Hogwarcie mieli zacząć pojawiać się ministerialne siły i cały Zakon Feniksa. Wtedy mieli dostać przydział. Chwilowo wolny czas mieli spędzić na odpoczynku. Nie było sensu, aby spięci czekali na miejscu.

Tymczasem w Wielkiej Sali jeszcze jedna kłótnia sióstr miała miejsce. Gdy Syriusz podszedł do piątorocznych Ślizgonów z kolejną liną jedna z uczennic została szarpnięta przez starszą siostrę.

- Astoria! A ty?! Złap świstoklik, bo zaraz nie zdążysz.

- Nie, Dafne! Czas stanąć po odpowiedniej stronie – oznajmiła pewnie piątoroczna Ślizgonka. – Jeśli ty chcesz uciekać to proszę bardzo, a jeśli staniesz po stronie śmierciożerców to wiedz, że staniemy po dwóch stronach barykady. – Dafne Greengrass po raz pierwszy nie wiedziała co zrobić. Choć ostatnimi czasy poróżniła się z młodszą siostrą to była pewna, że będą trzymały się razem. Miała już swój plan na tę wojnę. Choć idea czystej krwi była jej bliska to nie miała zamiaru stawać po stronie Czarnego Pana. Na to była zbyt dumna.  Chciała się ukryć i przeczekać. Jednym słowem zachować się jak na Ślizgona przystało. Ale jej młodsza siostra po raz pierwszy tak otwarcie się jej przeciwstawiła. Nie sądziła, że kiedykolwiek to się stanie. A jednak wiedziała, że nie zostawi tej małej francy.

- Astoria, łapiesz? – zapytał Syriusz. Odpowiedziało mu tylko kręcenie głowy młodej Ślizgonki. Po chwili piątoroczni Slizgoni zniknęli. Dafne uznała, że czas się opowiedzieć po jakieś stronie.

- Musimy zaczekać w Pokoju Wspólnym – oznajmiła starsza siostra i złapała za dłoń młodszą. – O 14:00 pojawią się tu wszystkie siły, wtedy tu wrócimy. Chodź – nakazała już swoim zwyczajowym wyniosłym tonem. Jej jedyna przyjaciółka Tracy nie mogła uwierzyć w to co widzi. Przewróciła oczami i uznała, że dziewczyna, z którą spędziła ostatnie 6 lat zwariowała. Ona jednak nie miała zamiaru ryzykować. Jako pierwsza szóstoroczna Ślizgonka dotknęła świstoklika.

W Pokoju Wspólnym Ślizgonów było zadziwiająco dużo uczniów, biorąc pod uwagę, że już za kilka godzin mieli walczyć z samym Czarnym Panem. Zauważył to w szczególności Ślizgon z krwi i kości.

- Nadal nie wierzę w to, że aż tylu Ślizgonów chce walczyć z Czarnym Panem – stwierdził sarkastycznie. – Wszystko przez ciebie, Potter.

- Draco, czy ja się wreszcie doczekam, żebyś zaczął mówić mi normalnie po imieniu. Przypominam, że jesteśmy parą – parsknęła Nicole, już uspokojona po pożegnaniu z Laurą.

- Nie przesadzaj. Lubisz to – zaśmiał się i uniósł sugestywnie brew. Siedząc razem wszyscy chcieli się trochę rozluźnić czekając na nieuniknione, dlatego gadali na nieważne tematy i żartowali.

- Tak szczególnie gdy się całujemy i zaczynam się zastanawiać czy, aby na pewno masz na myśli mnie czy mojego brata.

- Bleeee, weź to było słabe! – Mina Dracona wyrażała obrzydzenie, po czym przybliżył się do dziewczyny. – Uwierz mi, że gdy robimy to – pocałował ją – to zawsze mam w głowie ciebie, Nicole – zakończył z bezczelnym uśmieszkiem.

- Jakkolwiek zabawne by nie było obserwowanie was… - zaczęła Camile, ale przerwał jej Blaise.

- Chyba żenujące do wyrzygania. Gdy ja jestem tak blisko ciebie to ten tu od razu rzuca we mnie swoje mordercze spojrzenia – żachnął się.

- Mniejsza z tym – stwierdziła blondynka. – Chodzi mi o to, że jest nas tu dużo, ale powinno być więcej.

- Co masz na myśli? – zapytała Nicole.

- Nie widziałam, żeby Crabbe, Goyle czy Nott zbliżyli się do świstoklika, a nie ma ich tu. Z resztą tak samo Pucey, Higgs i Montague – dodała przyglądając się najstarszym Ślizgonom wśród których brakowało tej trójki.

- Raczej wątpię, że Crabbe czy Goyle chcieliby walczyć z Voldemortem – uznał Samuel. Jego i Vanessy pielęgniarka nie wpuściła do Skrzydła Szpitalnego do ojca, więc z resztą siedzieli w Pokoju Wspólnym. Nicole na dźwięk tych nazwisk wzdrygnęła się. Nadal po tylu miesiącach te wspomnienia potrafiły wracać, szczególnie, gdy w pobliżu byli właśnie Crabbe i Goyle.

- Nie uciekli, to oznacza tylko tyle, że spotkamy się z nimi na polu bitwy. Pewnie już klękają przed Czarnym Panem – warknął Draco przytulając Nicole, gdy zobaczył co z się z nią dzieje. – Ale jesteś pewna, że Teo z nimi nie było? – zwrócił się do Vanessy.

- Tak, z resztą spójrzcie na Pansy. – Wszyscy zwrócili się we wskazanym kierunku. Parkinson krążyła samotnie przed kominkiem i rozglądała się jakby na coś lub kogoś czekała. – Wiecie przecież, że oni ostatnio ewidentnie kręcili ze sobą. Pansy już dawno przyrzekała, że będzie walczyć przeciwko Voldemortowi razem z nami, a do Teodora nigdy nie mogliśmy być pewni. Nigdy nie mówił bezpośrednio o swoich preferencjach.

- Masz rację. Szkoda mi jej – oznajmiła Nicole przyglądając się czarnowłosej zdenerwowanej koleżance. – Ale wiecie nigdy nie sądziłam, że będziemy tu siedzieć i czekać z Dafne. Byłam pewna, że ucieknie.

- Widocznie to Astoria jest dla niej najważniejsza. Szkoda, że na co dzień nie potrafi tego okazać. – Na takich rozmowach minęło im kilka kolejnych godzin. Wreszcie nadeszła ta godzina. Równo o 14:00 pojawili się w Wielkiej Sali. Było tam obecnych wielu dorosłych czarodziejów. Kilku dowodzących aurorów, reszta mobilizowała się na błoniach, cały Zakon Feniksa i wielu chętnych czarodziejów, którzy chcieli wesprzeć sprawę po tej dobrej stronie. Trafili akurat na początek wielkiej kłótni, którą rozpoczęły dwie rudowłose czarodziejki.

- Ginny, co ty tu robisz?! Powinnaś się ewakuować z resztą uczniów! – krzyczała starsza rudowłosa kobieta. Ewidentnie była to matka Weasley’ów. – Jesteś niepełnoletnia! Zabraniam ci walczyć! – Widać było, że jej tyrada już trochę trwa. Ku zaskoczeniu Ślizgonów jeden z nich włączył się do kłótni. Jego przyjaciele nie mogli uwierzyć, że właśnie on podbiegł do Gryfonki i złapał ją za rękę.

- Ginny! Przecież rozmawialiśmy o tym! Miałaś się ukryć z resztą! – wykrzyknął Samuel Snape.

- Gdybyście dali mi coś powiedzieć to może byście usłyszeli wreszcie, że nie mam zamiaru walczyć! – Temperament Ginny wziął górę. Nie mogła siedzieć cicho, szczególnie w takiej chwili. Molly Weasley nie mogła uwierzyć, że jakiś młodzieniec stanął po jej stronie, na dodatek zauważyła na jego szacie ślizgońską naszywkę.

- To po co zostałaś?! – wkurzył się chłopak.

- Bo nie chcę was zostawić! Nie chcę być daleko od mojej rodziny i od ciebie też – dodała już ciszej. – Nie teraz kiedy już więcej możemy się nie spotkać. – W jej oczach lśniły łzy.

- Sam czemu przekonujesz Ginny, żeby nie walczyła? – zapytała delikatnie Vanessa przyglądając się zszokowana bratu. – Przecież Ginny jest świetna w walce i na pewno nam się przyda na polu bitwy. Wszyscy jesteśmy w JP i wszyscy razem będziemy walczyć.

- Vane to nie o to chodzi – zaczęła niepewnie Ginny. – Nie mogę walczyć i ja to wiem. Jeśli dacie mi szanse to wszystko wam wyjaśnię – oznajmiła patrząc hardo na swoją matkę. Ku zaskoczeniu wszystkich przytuliła się do Samuela i schowała twarz w jego szacie. Jednak, gdy zaczęła mówić, wyraźnie było ją słychać. – Pomyślałam, że zostanę, ale nie będę walczyć. Przydam się w szpitalu, będę w stanie wyleczyć większość ran wojennych, przecież tego też się uczyliśmy. Dzięki temu będę na miejscu z wami, a przy okazji nie będę się narażać na pierwszej linii frontu.

- Wiesz przecież, że oni mogą dostać się do lochów. – Tam właśnie na najniższym poziomie organizowany był szpital polowy dla rannych obrońców.

- Wiem, Sam, ale nie mogłam was zostawić – mruknęła.

- Córeczko, choć cieszę się, że nie masz zamiaru wystawiać się do walki, to jednak znam cię i musisz mieć ważny powód, aby nie wykłócać się ze mną o to. – Ginny oderwała się od Sama i spojrzała na matkę. Wyraźnie się zestresowała.

- Mamo, bo ja… Ja nie wiem jak to powiedzieć – jęknęła. Wzięła głęboki wdech, a gdy Sam ścisnął ją za dłoń w pocieszającym geście postanowiła powiedzieć wszystko. – Jestem w ciąży. – Zamknęła oczy nie chcąc patrzeć w oczy matki. Na chwilę zapadła głucha cisza. Zarówno ich przyjaciele obserwowali ich w szoku, jak i rodzina rudowłosej. Molly wyraźnie nie wiedziała jak zareagować, ale po chwili wróciła do siebie.

- Co?! Jak mogłaś być taka nieodpowiedzialna?! To on jest ojcem?! – Wskazała na Ślizgona, który kiwnął głową z pewnym wyrazem twarzy. Vanessa w szoku przyglądała się bratu. Nie wiedziała, że jego i Ginny cokolwiek łączy, a co dopiero coś takiego.

- Molly powinnaś się uspokoić. – Wreszcie do kłótni włączył się pan Weasley. – Przypominam ci, że ty zaszłaś w ciążę z Billem w wieku 16 lat. Ginny, choć nie aprobuję tego co się stało, to teraz najważniejsze jest twoje bezpieczeństwo. Rzeczywiście najlepsze będzie to abyś pomagała w szpitalu. Myślę, że to jest dobry czas, abyś dołączyła do tych co już tam działają – oznajmił łagodnie mężczyzna. Ginny spojrzała na niego z wdzięcznością.

- Dzięki tato. – Podeszła do niego i ucałowała z wdzięcznością w policzek. To samo zrobiła z matką, która zaraz po tym uścisnęła ją mocno. Gdy oderwała się od matki podeszła do Sama. – Uważaj na siebie, błagam – szepnęła po czym pocałowała go mocno, a potem odeszła nie patrząc już na nikogo. Samuel został sam na sam z jej rodziną, która ewidentnie nie patrzyła na niego przyjaźnie. Cała szóstka jej braci zbliżała się do niego obserwując go wrogo. Sytuację uratował Dumbledore, który westchnął ciężko.

- Taka wiadomość zawsze przynosi nadzieję, nawet w takich czasach. Ale teraz musimy zająć się mobilizacją. Siły wroga już niedługo się tu pojawią – oznajmił starzec.

 

***

Cześć.

Zgodnie z obietnicą wstawiam nowy rozdział.

Tak, wiem, że pewnie ciąża Ginny wywoła różne reakcje, więc od razu wytłumaczę skąd taki pomysł.

W JP były osoby niepełnoletnie do których zalicza się właśnie Ginny. A takim właśnie osobom zabronić udziału w wojnie mogli ich rodzice. Jak wiadomo jeśli chodzi o rodziców Ginny, to właśnie jej matka jest pierwszą osobą, która za nic nie pozwoliłaby jej uczestniczyć w takiej walce, natomiast Ginny nie jest osobą, która spokojnie dałaby się ewakuować. Dlatego właśnie ta ciąża, która oddali ją od pola walki, a zarazem jest to coś co sprawia, że Ginny sama z siebie zrezygnowała z walki. To jest właśnie moje wytłumaczenie.

Dziękuję bardzo tej jednaj osobie, która odpowiedziała na moje ostatnie pytanie. Stronę udało się otworzyć i zaczynam tam działać. Tak więc jeśli jest tu ktoś z Poznania, albo ktoś kto lubi popatrzeć na ciasta i torty zapraszam na mój Pociąg do słodkości.

Pozdrawiam,

AniaXXX

poniedziałek, 14 września 2020

Prorok Codzienny 6

Cześć. Dzisiaj jeszcze bez nowego rozdziału. Dziś przychodzę z prośbą do Was. Taka trochę prywata ;)
Chce Was prosić o odpowiedź na jedno pytanie. 
Od jakiegoś czasu noszę się z zamiarem stworzenia strony na FB, na której będę publikować swoje torty i ciasta, a docelowo je sprzedać. Do tego potrzebuje chwytliwej nazwy, która docelowo ma być nazwa mojej cukierni. Choć na razie cukiernie mam tylko w głowie to chcę zacząć budować swoją markę. Wymyśliłam cztery nazwy i ciężko jest mi się zdecydować na jedną. W każdej jest coś co mnie przyciąga. Dlatego jeśli masz ochotę proszę poukladaj je w taki sposób, że jakbyś zobaczył/a 4 cukiernie o takich nazwach to która najbardziej by Cię do siebie zachęciła, od najlepszej do najgorszej. 
Oto moje propozycje:
1. ZatortowAnna
2. Pociąg do słodkości
3. Słodkie zacięcie
4. Wypieki nie z tej Ziemi
Liczę na Was, a w zamian obiecuje rozdział w kolejną niedzielę. Z góry dziękuje za wszystkie odpowiedzi.
Pozdrawiam,
AniaXXX

piątek, 4 września 2020

Rozdział 66

Na jednej z mało uczęszczanych uliczek w Londynie przed wydawać by się mogło pustym placem pojawiła się piątka osób. Trójka z nich była całkowicie zdezorientowana, chwiali się i byli bardzo bladzi.

- Co my tu robimy?! Jak nas przenieśliście?! Ja się na to nie zgadzałem! – Vernon Dursley już po chwili doszedł do siebie i zrobił się cały czerwony ze złości.

- Spokój! – zagrzmiał Remus wiedząc, że inaczej nie uspokoi tego mugola. Po czym wyjął z kieszeni karteczkę. – Przeczytajcie i powtórzcie w myślach – powiedział podając zwitek jako pierwszej Petunii. W następnej chwili przed trójką mugoli ukazał się nieduży domek, którzy natychmiastowo zbladli jeszcze bardziej. – Chodźcie, w środku sobie wszystko wyjaśnimy.

Lily z Remusem ruszyli jako pierwsi, po nich niepewna Petunia, ciągnąc za rękę Dudley’a, za nimi ruszył wyraźnie niezadowolony Vernon. Gdy znaleźli się już w środku przeszli przez przedpokój i znaleźli się w niedużym salonie. Tam trójka Dursley’ów stanęła naprzeciwko Lily i Remusa. Żadne z nich nie wiedziało jak zacząć rozmowę. Wreszcie niespodziewanie odezwała się Petunia.

- Lily, ale jak? – Nic więcej nie musiała mówić.

- W czarodziejskim świecie wszystko jest możliwe – odpowiedziała jej siostra.

- Lily…

- Nie chcę nic więcej słyszeć, Petunio – odezwała się nagle ostro pani Potter. – Musicie tu zostać, jeśli stąd wyjdziecie Voldemort was znajdzie i z dużym prawdopodobieństwem zabije. Ktoś od nas będzie wam dostarczał zapasy. Nie wiem ile to potrwa, ale gdy tylko będzie po wszystkim zostaniecie o tym powiadomieni.

- Ale, Lily… - Petunia nie wiedziała co powiedzieć.

- Petunio, nie wiem czy zobaczymy się kiedyś jeszcze. W naszym świecie zbliża się wojna i wszyscy bierzemy w niej niestety udział. Ale jeśli uda mi się przeżyć to z pewnością odwiedzę cię, a wtedy zrobię wszystko, aby dowiedzieć się dlaczego przez tyle lat w taki sposób traktowałaś mojego syna – zakończyła pewnym głosem, a na twarzy drugiej kobiety pojawił się wyraz strachu i poczucia winy. – Remusie, chodźmy stąd.

Lily chwyciła przyjaciela za rękę i już po chwili zniknęli. Zdążyli jeszcze usłyszeć krzyk Vernona, że nie zgadza się na to, ale ich już to nie interesowało. Nikt tymczasem nie wiedział, że do Hogwartu ze swojej misji nie powrócił Severus Snape.

 

Nicole nieświadoma, że jej rodzice wybrali się na niebezpieczną misję ze spokojem położyła się do łóżka, aby pójść spać. Jednak jej spokojny sen szybko został przerwany. We śnie po raz kolejny ukazała jej się Adrienne.

- Adrienne tak się cieszę, że cię widzę – Nicole, która znowu znalazła się na pograniczu życia i śmierci, szybko podbiegła do blondwłosej dziewczyny, aby ją przytulić na powitanie.

- Witaj, Nicole. Przykro mi, ale dziś nie mamy za dużo czasu. – Mina Adrienne była poważna.

- Stało się coś, prawda? Nigdy nie kontaktujesz się ze mną bez potrzeby.

- Dopiero się stanie. Ale spokojnie daj mi skończyć – powiedziała widząc, że czarnowłosa chce się wtrącić. – Mrok rośnie w siłę. Czarny Pan niedługo wytoczy swoje wszystkie siły. To będzie ostateczna bitwa. Musicie się do niej przygotować.

- Ale jak? Gdzie? Kiedy?

- Nic więcej nie mogę ci przekazać. Przykro mi.

- Ale Adrienne to za szybko. My nie jesteśmy gotowi. My nawet nie wiemy czy na pewno idziemy w dobrą stronę. Przecież Harry…

- Nicole uspokój się – nakazała blondwłosa anielica chwytając młodszą za ramię. – Posłuchaj mnie teraz. Idziecie w dobrą stronę, musisz uwierzyć w siebie, poprowadziłaś swoich przyjaciół w fenomenalny sposób. Harry nigdy bardziej nie będzie gotowy niż jest już teraz. To silny czarodziej, szczególnie teraz gdy ma was wszystkich po swojej stronie.

- To co mamy teraz zrobić? – Głos Nicole był zrezygnowany. W tej chwili jeszcze nie potrafiła uwierzyć w to co próbowała jej przekazać Adrienne.

- Musisz porozmawiać z Dumbledorem. To on jest przywódcą jasnej strony i musi wiedzieć co już niedługo się zdarzy. Wiem, że przez to co zrobił nie zasłużył na twoje zaufanie, ale teraz musisz mu je okazać. Opowiedz mu wszystko co niezbędne, aby uwierzył ci. On musi poprowadzić jasną stronę do bitwy, a Harry musi to wszystko zakończyć. Pamiętaj o tym. Inaczej to się nie uda.

- Dobrze, postaram się – odpowiedziała Ślizgonka. – Ale powiedz mi, czy my mamy jakieś szanse? – Teraz gdy realne zagrożenie było coraz bliżej dziewczyna zaczęła wątpić.

- Nicole uwierz w siebie tak jak ja w ciebie wierzę, i uwierz w swoich bliskich. – Adrienne zaczęła znikać. – Działaj – usłyszała jeszcze Nicole zanim się gwałtownie obudziła. Spojrzała na zegarek. Była 3 nad ranem. Jak najszybciej musiała zacząć działać. Wyskoczyła z łózka, szybko włożyła na siebie pierwsze lepsze ciuchy i skierowała się do drzwi. Przy nich jednak zatrzymał ją szept jednej z przyjaciółek.

- Gdzie idziesz, Niki?

- Vane, nie mam teraz czasu na tłumaczenia. To bardzo ważne.

- Ale co się stało?

- Dziewczyny co jest? – usłyszały zaspany głos Camile.

- Merlinie, jak zawsze nie dacie mi spokoju – Nicole była zła na siebie, że zrobiła tyle hałasu, że obudziła te dwie dziewczyny. Nie chciała, aby reszta ich współlokatorek również przerwała swój sen. – Dobra chodźcie ze mną. W pokoju wspólnym szybko wam to wytłumaczę – szepnęła po czym wyszła, a za nią dwie Ślizgonki.

- To teraz mów – nakazała Camile, gdy były już na miejscu. Pomieszczenie jak zwykle o tej porze było puste, mimo to Nicole najpierw rzuciła zaklęcie wyciszające. Pokrótce szybko opowiedziała im o spotkaniu z Adrienne.

- Teraz chcę iść do rodziców, aby z nimi i Harrym spotkać się z Dumbledorem. Mnie samej pewnie nie wysłucha, ale liczę że z ich wsparciem da się przekonać.

- Masz rację, trzeba to załatwić jak najszybciej, ale po tym co się działo w tym roku nie pozwolimy ci chodzić samej po zamku – oznajmiła Vanessa tonem nieznoszącym sprzeciwu. - Twoi rodzice mają nocną wartę?

- Nie. Zaczynają rano tak jak Remus z Tonks i Syriusz, więc przed resztą ochrony muszę się kryć. Dlatego pójdę sama, im nas mniej tym łatwiej będzie się ukryć – przekonywała panna Potter.

- O nie, nie, nie. Pójdziesz chociaż z Draconem. Vane idź obudzić chłopaków. – Camile nie przerwała wiedząc, że Nicole zaraz zacznie protestować, a Vanessa od razu ruszyła do męskich dormitoriów. – Po pierwsze Draco, by mnie udusił gdybym puściła cię samą, po drugie jest prefektem, więc w razie czego łatwiej będzie mu wytłumaczyć waszą obecność na korytarzach, po trzecie ja również chętnie bym z wami poszła, ale jak powiedziałaś im mniej tym lepiej, po czwarte już się razem szwendaliście po nocach, więc macie doświadczenie, a po piąte nie próbuj protestować.

- Jesteś upartą cholerą – stwierdziła oburzona Nicole, a w tym momencie trójka zaspanych chłopaków została wprowadzona przez Vanessę.

- Co się dzieje? – zapytał nieprzytomny Draco.

- Nie ma czasu na wyjaśnienia. Wszystkiego dowiesz się na miejscu – stwierdziła tylko Nicole po czym złapała go za dłoń i pociągnęła go w stronę wyjścia.

- To może chociaż powiesz mi gdzie mnie ciągniesz? – szepnął Draco, gdy już znaleźli się w zimnym korytarzu.

- Do moich rodziców. A teraz cicho, bo nas złapią. – Nicole nie czekając na reakcję chłopaka skierowała się w stronę tajnego przejścia w lochach. Zanim z niego wyszli Draco złapał Nicole mocniej za rękę, aby nie ruszyła się dalej. Dobrze zrobił, gdyż zaraz na korytarzu, którym mieli przejść, pojawiła się para aurorów. Gdy tylko ich głosy i kroki ucichły ruszyli dalej. Wreszcie stanęli przed drzwiami kwater państwa Potter. Nicole głośno zapukała. Po dłuższej chwili drzwi wreszcie się otworzyły.

- Co wy tu robicie? – James Potter był równie zdezorientowany co Draco, który nadal nie wiedział co się dzieje. Zaraz za panem Potterem w drzwiach pojawiła się Lily. Oboje byli jeszcze w pełni ubrani, gdyż dopiero wrócili z misji.

- Wejdźcie – oznajmiła rudowłosa widząc spięty wyraz twarzy córki. – A teraz powiedz Nicole o co chodzi? – Nicole przedstawiła im dokładnie co usłyszała od Adrienne. Potterowie od razu uznali, że czas zacząć działać.

- Nicole, od razu pójdziemy do dyrektora – stwierdziła przejęta Lily. - Draco ty tu zaczekasz.

- Nie, Lilka – sprzeciwił się James. - Sądzę, że to czas żeby JP pokazało na co ich stać. Będą liczącą się siłą w starciu, które się szykuje. Draco, zbierz przyjaciół, musicie być gotowi na przekonanie Dumbledore’a do siebie. Przypuszczam, że od razu po wieściach od Nicole zwoła spotkanie Zakonu Feniksa. To będzie szansa dla was.

- Pewnie masz rację, Jim. Idź po Syriusza i Remusa. Potem Draco razem z nimi zbierzesz JP, dzięki temu nikt cię nie zatrzyma. Ja pójdę po Harry’ego i obudzę Hermionę, żeby skorzystała z tych fałszywych galeonów. Na razie poczekajcie. Zaraz wrócimy. – Dorośli od razu wyszli.

Tymczasem Draco po ich wyjściu podszedł do Nicole i przytulił dziewczynę.

- Będzie dobrze, zobaczysz – mruknął.

- Przekonujesz mnie czy siebie? – Draco spojrzał w oczy Ślizgonki.

- Nas oboje – odpowiedział i pocałował ją w czoło.

Już chwilę później do kwater weszli Huncwoci z Tonks, a moment po nich Lily i Harry.

- To my idziemy do dyrektora, a wy zbierzcie JP – oznajmiła rudowłosa.

- Jak tylko zostanie zwołane spotkanie Zakonu Feniksa przyjdźcie wszyscy razem – dodał James, po czym czwórka Potterów wyszła z kwater. Szybko dotarli do gabinetu dyrektora niepokojeni przez nikogo. James podał hasło chimerze, więc od razu pospieszyli do gabinetu. Albus Dumbledore gdy zobaczył swoich gości uniósł brwi w wyrazie zdziwienia. Mimo późnej pory mężczyzna nadal był w dzienny stroju.

- Witajcie – oznajmił po początkowym zdumieniu. – Nie chcę być niegrzeczny, ale co tu robicie o takiej porze?

- Wybacz Albusie, ale mamy ważną sprawę. Nicole wszystko ci wytłumaczy – oznajmiła Lily.

- Usiądźcie – zaprosił ich dyrektor, po czym wyczarował cztery wygodne fotele, zaraz po nich pojawiło się pięć filiżanek z parującą herbatą oraz talerz z ciasteczkami. - Częstujcie się. – Nikt jednak nie zareagował. – Nicole co w takim razie masz mi do powiedzenia? – zapytał.

Panna Potter nie czekając na nic więcej zaczęła mówić. Opowiedziała mu o wszystkim. Zaczęła od tego, co spowodowało wysłanie pierwszego listu do dyrektora, jak dowiedziała się kto jest jej biologiczną rodziną, opisała wszystkie spotkania z Adrienne, wyjaśniła o co chodzi z Aniołami Życia, jak doszło do ożywienia Potterów, a skończyła na dzisiejszej rozmowie z Adrienne. Gdy skończyła Dumbledore przez chwilę nic nie mówił, jakby musiał przemyśleć jak ma zareagować.

- Nicole, dziękuję za te informacje. Będą bardzo przydatne. Skonfrontuję to wszystko ze swoim szpiegiem. Teraz powinnaś już wrócić do swojego Pokoju Wspólnego. – Na te słowa zarówno na twarzy Nicole, jak i Harry’ego pojawiło się oburzenie. Dziewczyna wzięła głęboki wdech i zanim ktokolwiek by się odezwał ona zabrała głos.

- Panie dyrektorze, nie przyszłam tu do pana tylko z informacjami – zaczęła. – Przyszłam, bo to pan będzie prowadził całą jasną stronę do tej walki. A zarówno ja, Harry, jak i reszta naszego pokolenia, będzie walczyła z tym samym wrogiem co pan. Nie chcę dać panu samych informacji, jestem tu aby zaproponować panu sojusz. Ja i Harry. I nie tylko my.

- Panno Potter, nie sądzę, aby to był dobry pomysł. Jesteście zbyt młodzi…

- Nie, panie dyrektorze – sprzeciwił się gwałtownie Harry. To był pierwszy raz gdy otwarcie sprzeciwiał się temu mężczyźnie. Do tej pory ten człowiek był dla niego mentorem i jakby legendą. Teraz jednak wiedział co musi zrobić, a Albus Dumbledore do tej pory nie sprawiał wrażenia, aby chciał mu pomóc. – Voldemorta nie będzie obchodziło, że nie mamy siedemnastu lat. Nie interesowało go to, że miałem rok, czy jedenaście lat. Oboje wiemy co muszę zrobić. Z resztą wszyscy to wiedzą. Przepowiednia mówi jasno. To ja muszę pokonać Voldemorta i zrobię to. Przygotowywaliśmy się do tego od wielu miesięcy. I jeśli Voldemort chce to zakończyć to właśnie będzie to dobry moment na zakończenie tego w taki czy inny sposób. – Siwowłosy mężczyzna był w szoku. Nie spodziewał się takich słów po swoim najbardziej lubianym uczniu. Jednak musiał się z nim zgodzić. Skoro Voldemort postanowił stanąć do ostatecznego starcia należało to zakończyć czym prędzej.

- Albusie, moje dzieci mają rację – wtrącił się James. – Oni i ich przyjaciele już nie raz pokazali, że potrafią walczyć ze śmierciożercami. Ostatnie dwie bitwy w Hogsmeade zostały zwyciężone w dużej mierze dzięki nim. Teraz nie ważne jest to czy są pełnoletni czy nie. Najważniejsze jest to czy potrafią walczyć, a zapewniam cię, że oni są do tego przygotowani. Od kilku miesięcy ćwiczą wszystko co tylko może im się przydać i jak widzieliśmy już wcześniej idzie im to bardzo dobrze. Oboje dobrze wiemy, że teraz każda różdżka będzie na wagę złota.

- Chętnie posłucham coś więcej o tej grupie młodzieży, która tak dobrze radzi sobie z walką, ale teraz muszę skonfrontować informację od Nicole z Zakonem. Musimy opracować plan działania. – Dyrektor próbował spławić młodych Potterów i zająć się tym problemem później.

- Albusie, nie. – Lily sprzeciwiła się otwarcie dyrektorowi. – Owszem zwołanie teraz spotkania Zakonu jest bardzo dobrym pomysłem, ale oni też będą w tym uczestniczyć. W końcu tylko dzięki Nicole mamy tak wiele informacji, i co z bólem muszę stwierdzić to Harry odegra w tej wojnie decydującą rolę. A my, również dzięki Nicole, w porównaniu do ciebie, wiemy jak pokonać Voldemorta. – To była jedyna informacja, którą przemilczała młoda Ślizgonka, wiedząc, że jeśli Dumbledore od razu dostanie wszystkie informacje, to nie będzie chciał z nimi współpracować.

- Co masz na myśli, Lily?

- Dowie się pan tego na spotkaniu Zakonu Feniksa – odpowiedziała mu rudowłosa. – Na którym obecni będą Nicole i Harry. – Lily specjalnie nie mówiła o reszcie JP, którą mieli przyprowadzić Syriusz z Remusem, wiedząc, że dyrektor ponowi dyskusję nie chcąc się z tym zgodzić.

- Dobrze – oznajmił pokonany dyrektor. Był zaintrygowany tym co jeszcze ma mu do powiedzenia ta rodzina. Uniósł różdżkę, aby wyczarować mówiącego patronusa, który miał zwołać wszystkich członków Zakonu Feniksa na spotkanie. Już chwilę później do gabinetu zaczęły napływać pierwsze osoby. Po piętnastu minutach obecni byli już prawie wszyscy. – James, gdzie są Syriusz, Remus i Nimfadora?

- Za moment będą – zapewnił mężczyzna.

Wreszcie w gabinecie pojawił się nawet minister magii, który zabrał ze sobą Amelię Bones i Richarda Jonesa, głównodowodzącego aurorów. Zaraz po nich pojawiła się trójka nieobecnych, a z nimi cała grupa JP.

- Co oni tu robią? – zagrzmiał Dumbledore.

- To spotkanie Zakonu, czy lekcje dla gówniarzy – mruknął Moody niezadowolony obserwując uczniów, szczególnie Ślizgonów.

- Oni są grupą, która będzie się liczyć w zbliżającej się wojnie. Wysłuchajcie ich – oznajmił James.

- Ja bardzo chętnie ich wysłucham – odezwał się głównodowodzący. – Jeśli wojna rzeczywiście zagląda nam w kieszeń to chcę stanąć w walce obok tych młodych ludzi, którzy już wiele nam pokazali. – Auror nadal był pod wrażeniem tego czego JP dokonało w obu bitwach w Hogsmeade.

- W takim razie co chcecie nam powiedzieć – wtrącił się Kingsley. Jako minister magii postanowił dać szansę uczniom.

- Nicole – zachęciła ją matka.

Nicole po raz kolejny podjęła historię. Pominęła zaangażowanie Adrienne we wszystko, gdyż nie chciała rozprzestrzeniać informacji o Aniołach Życia tak szerokiemu gronu.

- Dziś w nocy dostałam informację o tym, że zbliża się ostateczne starcie z Voldemortem. To starcie zbliża się bardzo szybkimi krokami.

- Skąd takie informacje? – zapytał Kingsley.

- Panie ministrze to nie są ogólnodostępne informacje. Jeśli będzie się pan upierał to przedstawię panu moje źródło, ale nie przy wszystkich – odpowiedziała ze spokojem Nicole.

- Teraz to nie ważne. Wierzę ci. Rozumiem, że obecność was wszystkich oznacza, że chcecie uczestniczyć w tym ostatecznym starciu?

- Tak, panie ministrze – wtrącił się Harry. – Od początku roku szkolnego my szkolimy się w walce, a wy już mogliście się o tym przekonać. Poza tym już od dłuższego czasu pracujemy nad sposobem ostatecznego zniszczenia Voldemorta.

- Czy udało już się wam coś osiągnąć? – zapytał zainteresowany Richard.

- Owszem – podjęła Nicole. – Znaleźliśmy informacje o tym, że bardzo możliwe jest to, że Voldemort połączył swoją duszę z wężem Nagini. To starożytny rodzaj magii. Jedyny sposób zabicia czarodzieja, który połączył swoją duszę ze zwierzęciem jest wyczarowanie zaawansowanego patronusa, a jedyną osobą, która jest w stanie wyczarować na tyle silnego patronusa, który pokonałby Voldemorta jest Harry. Nie jest jednak w stanie zrobić tego sam. Tylko ze wsparciem bliskich i tych, którzy rzeczywiście są po jego stronie.

- W jaki sposób możemy udzielić ci wsparcia Potter? – Minister postanowił zaufać tym nastolatkom. Nie miał do nich takich obiekcji jak Dumbledore. Prawda była taka, że rzeczywiście byli młodzi, ale wiedział, że wojna ich nie pominie.

- Zaawansowanego patronusa można wyczarować dzięki inkantacji Expecto Patronum Elementa. Już od wielu miesięcy ćwiczymy to zaklęcie. Zawsze wyglądało to w taki sposób, że mój patronus wchłaniał każdego wyczarowanego patronusa, dzięki czemu stawał się on silniejszy. Za każdym razem gotował się on do działania, ale nie miał celu, który mógłby zaatakować.

- Zaprezentujcie – rozkazał głównodowodzący.

Harry uniósł różdżkę i już chwilę później w gabinecie pojawił się iskrzący jeleń, za nim zrobiła to Nicole, jej kobra szybko wchłonęła się w jelenia. To samo stało się z łanią i jeleniem ich rodziców, psem Syriusza, wilkiem i wilczycą Remusa i Tonks. Do nich dołączali kolejni uczniowie z JP. Jedynie Draco wycofał się odrobinę i nie dołączył do prezentacji. Z każdym kolejnym patronusem jeleń Harry’ego rósł i drobił w miejscu jakby gotując się do działania. Gdy wszyscy poza Draonem z JP dołączyli do Harry’ego przerwali zaklęcie. Byli dumni z siebie i z Harry’ego, który był na tyle silny, aby utrzymać tak mocne zaklęcie. Zarówno minister, głównodowodzocy auror, jak i Dumbledore byli pod wrażeniem.

- W tej sytuacji chyba dla wszystkich jest jasne, że ci uczniowie doszli do tego do czego my nie mogliśmy dojść przez lata. I choć nie chcę narażać tak młodych ludzi, bez nich, a szczególnie bez pana Pottera nie poradzimy sobie z ostatecznym pokonaniem Voldemorta. – Ta krótka przemowa ministra dotarła do wszystkich obecnych, a większość poparła go w pełni. W tej sytuacji również Dumbledore musiał się z nimi zgodzić. – Nicole, Harry, wszyscy tu obecni w tym krótkim czasie, który nam został, postaramy się przyswoić tego zaawansowanego patronusa. Na koniec spotkania poproszę was o przekazanie nam jak największej ilości wskazówek, które mogłyby nam pomóc w nauce. – Minister uznał, że w zasadzie w tym wszystkim bardzo zabawne będzie to, że na stare lata przyszło im będzie się uczyć od młodzieży.

- Myślę, że w takiej sytuacji będziemy zmuszeni zezwolić na udział w tej wojnie wszystkim uczniom od piątego roku, którzy będą chcieli walczyć – oznajmił dyrektor. – Dzięki obecnej tu pannie Potter wiele już wiemy na temat planowanego ataku, ale z działaniem chciałbym poczekać do powrotu Severusa. Myślę, że dzięki niemu będzie szansa na poznanie pewniejszych ram czasowych planowanego ataku. Liczę, że do dzisiejszego wieczora Severus pojawi się w Hogwarcie.

Severus Snape jednak przez kolejne trzy dni nie powrócił ze swojej misji.

 

***

Jejku przez te dwa miesiące tyle rzeczy się u mnie działo. Przeprowadzka, gorący urlopowy okres w pracy, urlop i wakacje, a z każdym takim dniem coraz ciężej było zasiąść do Worda. Ale wreszcie się udało, dlatego jak tylko udało mi się napisać ten rozdział to od razu Wam go wstawiam.

W każdym razie zapraszam do czytania.

Pozdrawiam,

AniaXXX

poniedziałek, 22 czerwca 2020

Rozdział 65

Po ostatnim sukcesie Harry, Nicole i reszta ich przyjaciół intensywnie ćwiczyli zaawansowanego Patronusa. Coraz większej ilości osób się to udawało i za każdym razem działo się to samo, gdy Harry wyczarowywał swojego jelenia. Ich zwierzęta zawsze wchłaniały się w patronusa Harry’ego, który z każdym kolejnym zaklęciem stawał się silniejszy. Czuli to i oni, i Harry, który bezpośrednio czuł ciężar tego zaklęcia.

Im bliżej było końca roku to atmosfera w zamku robiła się coraz bardziej gęsta. Jakby wraz z polepszającą się pogodą jednocześnie do twierdzy jaką był Hogwart docierał mrok. Jedyne co potrafiło rozluźnić uczniów to były rozgrywki Quiddicha. W ciągu ostatniego miesiąca Ślizgoni zagrali przeciw Krukonom i wygrali, a Gryfoni przeciw Puchonom i również wygrali. Niestety radość z wygranych nie trwała długo. W gazetach często mogli przeczytać o zaginięciach różnych czarodziejów, a także o masowych mordach zarówno w czarodziejskich częściach Anglii, jak i w mugolskich. Te drugie z początku czarodzieje bagatelizowali, ale wreszcie dotarło do nich, że to również jest sprawka śmierciożerców, którzy z każdym dniem stawali się pewniejsi w swoich działaniach. Ta dobra strona załamywała ręce, bo mimo tego, że mieli po swojej stronie szpiega w wewnętrznym kręgu to nie byli w stanie przewidzieć wszystkich ataków, a co dopiero im zapobiec. Dumbledore miał wrażenie, że Voldemort jest coraz bliższy odkrycia kto go zdradza i to go bardzo martwiło. Utrata szpiega to nie było coś na co mógł sobie teraz pozwolić.

Zarówno spotkania JP, jak i Zakonu Feniksa odbywały się teraz częściej niż zwykle, bo każdy z nich miał wrażenie, że czas ich goni. Huncwoci przez to coraz rzadziej mogli pomagać młodzieży w nauce dodatkowych zaklęć, ale mimo to starali się spędzać z nimi choć trochę czasu. Po jednym ze spotkań Zakonu w komnatach Potterów pojawiły się ich dzieci wraz z Laurą. Remus, Syriusz i Tonks byli zajęci swoimi obowiązkami ochrony, więc spędzali czas tylko w piątkę. Ich rozmowa zeszła na to co ostatnio spędzało wszystkim sen z powiek, czyli na zbliżające się starcie.

- Dostajemy wiele informacji o atakach od Severusa, ale to nadal za mało. Nie mamy żadnych informacji o co najmniej dwa razy tylu ataków. Dowiadujemy się o nich po fakcie – zauważyła Lily.

- Dumbledore uważa, że Voldemort już nie ufa Snape’owi jak dawniej – dopowiedział James. – Jedyne co wiemy to, że planowany jest jakiś wielki atak. A Snape nic więcej nie wie,

- Jim przecież wiesz, że to nie jego wina. Od lat robi wszystko co może.

- Wiem – przyznał niechętnie mężczyzna. – Ale to jest frustrujące.

- Kompletnie nie wiadomo co to za plany? – zapytał Harry.

- Dyrektor i Severus doszli do wniosku, że może chodzić o atak na Hogwart, choć nie są pewni. – Trójka uczniów na to zdanie otworzyła szeroko oczy. Nikt nie sądził, że Voldemort może czuć się na tyle pewnie, aby atakować Hogwart. – Największym problemem w tym wypadku będzie ewakuacja uczniów. Pewne jest, że siły Zakonu Feniksa i Ministerstwa staną do walki, ale Dumbledore boi się szczególnie o najmłodszych uczniów – wyjaśniła Lily, na co Nicole zmarszczyła brwi.

- A dyrektor nie może poprosić o pomoc innych szkół magii? Na przykład Beauxbatons. To byłoby bezpieczne miejsce dla młodszych uczniów i z pewnością znalazłby się tam ktoś kto pomógłby Hogwartowi. Wcale nie tak mało uczniów Beauxbatons mają korzenie w Anglii.

- Merlinie, nie wierzę, że nikt na to jeszcze nie wpadł – zdziwił się James. – Chociaż w sumie widać, że Dumbledore pragnie pokazać światu, że jest Anglia poradzi sobie z Voldemortem sama.

- Masz rację, musimy zaproponować takie rozwiązanie na spotkaniu Zakonu – odrzekła jego żona. – Gdy ludzie o tym usłyszą może uda się przekonać dyrektora, że każda pomoc się liczy. – Dalsza rozmowa skupiła się już na radośniejszych rozmowach. Spędzili miło resztę wieczoru, aż do momentu, kiedy uczniowie musieli zebrać się na kolację, a dorośli do swoich obowiązków ochrony.

Tymczasem daleko od nich jednak w tym samym kraju ciemna strona realizowała swoje plany. Lord Voldemort często zwoływał spotkania swojego Wewnętrznego Kręgu. Dzięki temu był coraz bliżej odkrycia zdrajcy, bo to, że zdrajca jest w jego szeregach było dla niego jasne. Dlatego właśnie zainwestował swój czas na innych szpiegów poza jego wiernym sługą Severusem Snapem. Właśnie dlatego zaraz miał odbyć z nimi spotkanie. Z każdym z osobna. Pierwszy przybył najmłodszy z jego sług. Kiedyś miał nadzieję, że ten zaszczyt dostąpi młodego Malfoy’a, ale teraz wiedział, że ten mały zdrajca nie jest tego wart. No cóż, ten którego wybrał sprawował się równie dobrze, a nawet lepiej, bo ta banda dzieciaków nawet nie podejrzewała, że ktoś wokół nich może być ich przeciwnikiem.

- Mój panie, przybyłem na twoje wezwanie. – Jego młody sługa przywitał się pokornie i ukląkł przed jego tronem.

- Wstań! – rozkazał Czarny Pan. Przyglądnął się młodzieńcowi zastanawiając się czy ten podoła temu dla niego przygotował. Zauważył zacięty wyraz twarzy i zrozumiał, że dobrze wybrał swojego sługę. Ale najpierw musiał dowiedzieć się co słychać w Hogwarcie. – Jakie masz dla mnie wieści? – zasyczał niczym wąż, który rozciągnął się na jego tronie.

- Panie, Malfoy’owie nie zaprzestają spoufalać się z Potterami. Coraz częściej można zobaczyć ich przy boku innych zdrajców krwi. Draco Malfoy zaczął się spotykać z Nicole Potter i nawet się z tym nie ukrywa.

- Taaak, dla nich nie ma już ratunku. Malfoy’owie zeszli na samo dno – syczał jakby do siebie. – Dalej! – rozkazał. – Co ze Snape’ami?

- Panie, oni również zadają się ze zdrajcami krwi. Młodą Snape można często ujrzeć w towarzystwie Pottera.

- Hmm, ciekawe. Zaiste ciekawe. Spisałeś się. A teraz mam dla ciebie zadanie, mój młody sługo.

- Co tylko rozkażesz, mój panie – ukłonił się.

- Zbierzesz szwadron młodych śmierciożerców i razem zaatakujecie mugolską wioskę Brixton. Macie ją zrównać z ziemią. Podpalić wszystko co stanie na waszej drodze. Ty będziesz dowodził. Jeśli twoja misja się powiedzie zostaniesz naznaczony. Z moim znakiem na ramieniu ruszysz na ostateczną bitwę.

- Panie to będzie dla mnie zaszczyt – odpowiedział służalczo, a w jego oczach zalśniła żądza władzy.

- Ruszaj! – Po chwili Lord Voldemort został sam. Choć wieści, które usłyszał nie były dla niego nowością to musiał je sobie przemyśleć, ale zanim to najpierw przywoła swojego kolejnego szpiega. Kilka minut później kolejny sługa stanął przed jego obliczem.

- Witaj, panie. Wzywałeś. – Śmierciożerca ukłonił się i ukląkł przed swoim panem. Gdy tylko mu pozwolono wstał.

- Jakie masz dla mnie wieści? – zapytał Voldemort.

- Panie, próbowałem zbliżyć się do Zakonu Feniksa, ale starzec nie jest chętny, aby wpuścić tam obcych.

- Nie takich wieści się od ciebie spodziewałem. Będę musiał cię ukarać – zagrzmiał.

- Panie, wybacz, ale to nie wszystko.

- Co jeszcze dla mnie masz mój wierny sługo?

- Panie, Dumbledore traci kontrolę. Jest niepocieszony tym, że nie ma wiedzy o wielu naszych atakach. Nie muszę być w Zakonie Feniksa, aby to wiedzieć. Zaczyna podejrzewać, że Snape albo nie jest mu wierny, albo nie zna wszystkich twoich planów, co dla niego oznacza, że ty panie nie ufasz mu w pełni.

- Taaaak, ciekawe Albusie, kiedy domyślisz się jaka jest prawda – wysyczał i roześmiał się śmiechem, w którym nie było ani grama wesołości. – Sprawiłeś się Friedrichu. A teraz masz szansę sprawić się jeszcze bardziej. Mam dla ciebie misję.

- Wypełnię każde twoje zadanie, panie.

- Zbierz grupę oddanych ci śmierciożerców i zaatakujecie czarodziejską wioskę Leeds w Kent. Z tego miejsca mają pozostać tylko zgliszcza. Zabierz ze sobą Malfoy'a. Ostatnio nie mam z niego pożytku więc liczę, że choć tam się nada.

- Czego, tylko mój pan sobie życzy. – W oczach śmierciożercy zaświecił się błysk podniecania na myśl o zadaniu, które go czeka.

- Idź już!

Teraz Czarnego Pana czekało spotkanie z ostatnim sługą. Ciekaw był jaki będzie jego przebieg. Dwa poprzednie spotkania przyniosły mu niemal rozwiązanie zagadki, ale wiedział, że jeśli cierpliwie doczeka jutrzejszego ranka wszystko będzie jasne. Dotknął mrocznego znaku, aby przywołać swojego sługę, który pojawił się kilka minut później.

- Długo kazałeś na siebie czekać, Severusie – wysyczał.

- Panie, wybacz, musiałem działać tak, aby Dumbledore nic nie podejrzewał. – Severus skinął głową z pokorą.

- Czyżby? W takim razie jakie masz dla mnie wieści, mój wierny sługo. – Przedostatnie słowo Voldemort zaakcentował w taki sposób, że mężczyzna przed nim stał się jeszcze bardziej czujny.

- Panie, Dumbledore jest niepewny. Nie zna twoich planów i nie wie co robić. Ja również ich nie znam – zaczął lekko urażonym tonem – i choć wiem, że masz w tym swój cel, panie, to gdybym wiedział mógłbym nakierować starca na inny kierunek.

- Nie sądzę – odpowiedział tylko Voldemort. – Twoje wieści nie są dla mnie nowością, Severusie – dodał niezadowolony. – Jakie są siły Dumbledore’a?

- Jego stosunki z Ministerstwem są na bardzo dobrym poziomie. Kingsley Shacklebolt to nie Knot. Zarówno on jak i Dumbledore uważają, że tylko razem mogą nas pokonać. Minister zaoferował Dumbledore’owi wszystkie siły aurorów. Do tego około setka wojowników z Zakonu Feniksa. Jednak żadna z ras nieludzi nie opowiedziała się jeszcze po jego stronie - odpowiadał ostrożnie mężczyzna.

- Jeszcze?

- Wiem, że Dumbledore prowadzi wciąż rozmowy z wilkołakami, ale nie może nic zdziałać na tym polu.

- Co jeszcze? – dopytywał Czarny Pan.

- Ministerstwo wysłało swoich ludzi do olbrzymów, jednak oni również nie są chętni do dołączenia do nich.

- Dobrze Severusie. Czekam na więcej takich informacji, ale teraz mam dla ciebie inne zadanie. Zbierzesz grupę śmierciożerców i zaatakujecie Little Whinging. Zabijecie mugolską rodzinę Harry’ego Pottera. Masz zrobić to tak, aby Dumbledore nie podejrzewał, że masz z tym coś wspólnego. Do tej misji wybierz Bellę, Rudolfa, Rabastana oraz Carrowów. – Twarz Severusa Snape’a nie wyrażała w tej chwili nic, ale w jego głowie już świtał plan powiadomienia o wszystkim Dumbledore’a oraz uratowania mugoli. Tymczasem Lord Voldemort zastanawiał się jak skończy się dzisiejsza noc, po której będzie pewny kto jest jego lojalnym sługą.

Cała trójka śmierciożerców rozpoczęła przygotowania do swoich ataków. Młody śmierciożerca, a zarazem szpieg zebrał grupę młodych sług Czarnego Pana. Przedstawił im swój plan, który był niezmiernie prosty. Równo o północy cała piętnastka miała spotkać się w kwaterze śmierciożerców, która nadal mieściła się w Malfoy Manor. Stamtąd mieli teleportować się do wskazanej na mapie mugolskiej wioski. Tam planowali podpalić wszystkie budynki i zabić wszystkich mugoli, których spotkają. Ich plan powiódł się tak jak to sobie zaplanowali. Powrócili równo trzy godziny później do swojej kwatery. A ich tymczasowy przywódca ruszył do swojego Pana, aby złożyć mu raport.

Atak czarodziejskiej wioski zaplanowany przez kolejnego śmierciożercę również przebiegł bez problemów. Zgodnie z rozkazem jedną z osób wybranych do tej misji był Lucjusz Malfoy. Do tego dobrali innych śmierciożerców, którzy chcieli się wykazać przed swoim panem. Jako, że oni mieli atakować czarodziejów nie obyło się bez ran, ale wszyscy razem wrócili do kwatery kilka godzin później w oględnej całości.

Natomiast mistrz eliksirów po pożegnaniu swojego pana od razu ruszył do Hogwartu. Jak najszybciej odnalazł dyrektora i opowiedział mu wszystko. Kolejnymi osobami, które zostały powiadomione o sytuacji byli Potterowie. Wspólnie ustalili, że Severus zbierze śmierciożerców i ruszy do ataku, a Potterowie wraz z częścią Zakonu Feniksa staną do obrony mugoli. Lily była zestresowana spotkaniem z siostrą po tak wielu latach, ale wiedziała, że nie pozwoli jej zginąć. Gdy już wszystko zaplanowano czarodzieje ruszyli do realizacji swoich zadań.

Równo o godzinie 22:00 w Little Whinging pojawiła się sześcioosobowa grupa w czarnych szatach z maskami na twarzy. Czym prędzej ruszyli na Privet Drive do numeru czwartego. Zbliżając się do celu pięciu z nich nawet nie zauważyło, że przekroczyli magiczną barierę. Po jej przekroczeniu stało się coś czego się nie spodziewali. Zostali okrążeni. Okrążyła ich liczba grupa, która niemal od razu wyciągnęła różdżki i zaczęła ich atakować. Śmierciożercy choć w mniejszości od razu odparli atak. Liczebność nadrabiali bezwzględnością oraz znacznie bardziej mrocznymi klątwami. Jednak i członkowie Zakonu Feniksa nie próżnowali. Niemal identyczne oczy Syriusza i Bellatrix błysnęły w ten sam sposób z uciechy gdy dojrzeli się nawzajem. Od razu dobrali się i zaczęli pojedynek. Jedno i drugie zapomniało po co tam jest. Teraz skupiali się przede wszystkim na przeciwniku i na tym, aby go zabić. James, Tonks, Moody, oraz Bill i Charlie Weasley'owie również szybko zajęli się atakiem. Szybko rozpoznali Severusa Snape'a, z którym również zmuszeni byli walczyć, aby reszta jego towarzyszy nie domyśliła się fortelu. Lily oraz Remus mieli za zadanie zająć się ewakuacją mugoli, dla których przygotowano specjalną kryjówkę chronioną przez samego Dumbledore'a. Czym prędzej podbiegli do drzwi numeru czwartego. Lily na moment zawahała się przed wejściem, ale wzięła głęboki oddech i wbiegła do domu. Remus następował jej na pięty. Od razu skierowali się do salonu, w którym napotkali trzy przestraszone i zszokowane twarze. Szczególnie kobieta o końskiej twarzy nie mogła uwierzyć w to co widzi. Od lat była pewna, że straciła siostrę na dobre, a teraz patrzyła w jej zielone oczy. Były to oczy, które odziedziczył jej siostrzeniec, i w które z bólem patrzyła przez pierwsze 10 lat, kiedy to ten mieszkał pod ich dachem. A kiedy w wakacje zeszłego roku dostała list od dyrektora tej szalonej szkoły, mówiący o tym, że jej siostrzeniec nie będzie potrzebował wracać na kolejne wakacje do ich domu, w trakcie których miał osiągnąć pełnoletność, co dla Petuni było dziwactwem, jako że w te wakacje chłopak miał skończyć dopiero 17 lat, była pewna, że nie ujrzy już więcej tych zielonych tęczówek. Tym bardziej na twarzy kobiety o rudych włosach. Obie kobiety zatrzymały się gwałtownie w szoku przypatrując się sobie nawzajem.

Remus liczył, że to Lily wytłumaczy wszystko mugolom. W końcu była to jej rodzina, która ona znała. Jednak widząc co się dzieje wiedział, że będzie musiał się wtrącić. Natomiast mężczyzna stojący obok Petuni Dursley najwyraźniej nie rozpoznał rudowłosej kobiety, której nie spodziewał się ujrzeć, jednak rozpoznał Remusa, i wiedział już z jakim pokrojem ludzi ma do czynienia. Wybuchnął.

- Co tu się dzieje?! Wchodzicie jak do siebie! Nawet tacy dziwacy jak wy powinniście wykazać trochę kultury! I nie nachodzić porządnych ludzi! - Jego wywód przerwał wybuch za oknem. Jasne światło rozbłysło na zewnątrz. Lily i Remus wiedzieli, że to rozbłyski zaklęć.

- Nie ma czasu na kłótnie - przerwał spokojnie Remus. - Jesteście w niebezpieczeństwie. Przybyliśmy tu, aby was uratować.

- Nie chcemy od was ratunku! Zostawcie nas w spokoju! Ludzie waszego pokroju… - ponownie przerwano czerwonemu ze złości Vernonowi. Jednak tym razem była to jego żona.

- Lily… - zaczęła drżącym głosem.

- Przykro mi, ale teraz nie macie na to czasu - wtrącił się delikatnie Remus. - Gdy sprowadzimy was do bezpiecznego miejsca, wtedy porozmawiacie. - Lily otrząsnęła się z chwilowego szoku.

- Masz rację - zauważyła pewnie. - Zbierzcie najważniejsze rzeczy i wtedy was przeniesiemy.

- Kim ty jesteś żeby nam rozkazywać?! - Vernon Dursley nadal nie poznał swojej szwagierki.

- Vernonie uspokój się. Posłuchamy ich. Idź po swoje najważniejsze rzeczy - mówiła Petunia twardym głosem, którego jej mąż chyba jeszcze nigdy nie słyszał. - Dudley - zwróciła się do syna skulonego za kanapą jak najdalej od dwójki czarodziejów - ty również idź.

- Petuniu, ale…

- Nie, Vernonie. Zrobimy to - przerwała i skierowała się do sypialni. Po raz pierwszy od kiedy poznała swojego męża tak otwarcie mu się sprzeciwiła, co wprawiło mężczyznę w jeszcze większą złość. Za nią po chwili zawahania ruszył nadal wściekły Vernon i przestraszony Dudley.

Pięć minut później w salonie ponownie była ich piątka. Trójka z nich trzymała nieduże torby. Czarodzieje poprosili ich, aby chwycili się za dłonie i od razu oni również ich złapali. Zanim się teleportowali Remus chwycił różdżkę i wysłał czerwone światło na zewnątrz, aby ich towarzysze wiedzieli już za moment ich tu nie będzie. Gdy czarodzieje na zewnątrz ujrzeli czerwony błysk zarządzili odwrót. Walka była wyrównana, więc wiedzieli, że dziś nie doprowadzą do ostatecznego starcia z najlepszymi sługami Czarnego Pana.

 

***

Hej.

Nareszcie się udało 😉 Rozdział miał być w piątek i tak go zapowiadałam. Ale przeszkodziła mi moja własna głupota, za co Was przepraszam. Liczę, że rozdział się Wam mimo wszystko spodoba, szczególnie tym co mieli już dość spokojnych rozdziałów.

A teraz odpowiedzi na kilka pytań które zostały mi zadane pod poprzednim rozdziałem:

1.     Dumbledore nie wie o JP, choć zapewne domyśla się, że coś się dzieję. Nie jest on czarnym charakterem i nie ma go w tym opowiadaniu dużo, ale od początku chciałam go pokazać jako osobę prowadzącą dobrą stronę, ale taką, która pragnie pokazać wszystkim, że po pierwsze nad wszystkim panuje, a po drugie to on, a nikt inny poprowadzi wszystkich do zwycięstwa.

2.     Nie chcę spojlerować, ani zepsuć Wam niespodzianki, więc liczę na Waszą cierpliwość, szczególnie, że koniec nieuchronnie się zbliża 😉

3.     Raczej nie, ale nigdy nic nie wiadomo.

4.     Z wyglądu w ogóle, a z charakteru pewnie trochę tak. Na pewno osoba z takim charakterem byłaby osobą, którą szybko bym polubiła.

5.     Jak w pkt. 2.

Następny rozdział najbliżej za dwa tygodnie, jednak nie jestem pewna czy i na wtedy mi się uda, ponieważ w następnym tygodniu czeka mnie przeprowadzka, przez co teraz mój wolny czas przeznaczam przede wszystkim na pakowanie.

Dzięki za cierpliwość.

AniaXXX